Kontynuuję przeglądanie swojej cyfrowej biblioteki. Szukam gier, które kompletnie zignorowałem w zeszłym roku. Zauważyłem, że na liście leży sobie gra o krasnoludach. Osadzona w świecie, w którym nie ma już ludzi lub elfów, są tylko gobliny, koboldy, orkowie oraz inne mniej przyjazne stwory. Taka postapokalipsa utrzymana w klimacie fantasy. Nic tylko instalować i grać!

W „Regions of Ruin” zadaniem gracza jest ponowne zjednoczenie krasnoludów. Trzeba ratować swoich pobratymców, a także odbudować królestwo. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. W końcu po powierzchni radośnie hasają potwory, które niespecjalnie są skore do opuszczenia zajmowanych terenów. Na szczęście można je do tego przekonać za pomocą skutecznych narzędzi krasnoludzkiej dyplomacji. Do wyboru jest ich wiele. Od mieczów, przez topory, po młoty. Bezpośrednia perswazja jest może mało finezyjna, ale działa. Po zdobyciu dobrego ekwipunku zajmowanie kolejnych terenów potrafi być przyjemne.

Gra jest łączy w sobie elementy RPG, strategii oraz platformówki. Zestawienie co najmniej niepokojące, ale w przypadku „Regions of Ruin” nieźle się sprawdza. Tutaj nie ma żadnego zbędnego kombinowania. Mechanika rozgrywki jest prosta. Trzeba zbudować osadę, a zasoby zdobywa się przez zajmowanie kolejnych terenów i wysyłanie tam pracowników. Do tego potrzebna jest solidna broń oraz drużyna krasnoludów, która nie cofnie się przed niczym. Nawet, gdy na jej drodze stanie ork zakuty w pełną płytę. Przy okazji, w trakcie walki, ze skrzyń wylatują przedmioty różnej jakości. Co jest dodatkową motywacją, do prowadzenia podbojów. Tyle. To wszystko. Jak widzicie, twórcy nic nie przekombinowali. Zrobili po prostu grę, która bawi, dostarcza niezłej rozrywki. Niestety, poważnym problemem jest powtarzalność.

Pętla rozgrywki opiera się na łupieniu, zdobywanie zasobów oraz przedmiotów i rozbudowywaniu osady. Nic więcej. Brakuje tutaj różnorodności. Zadania, na które trafia gracz, są do siebie podobne. Najczęściej wymagają zabicia jakiegoś zagrażającego okolicy monstrum. Okazjonalnie trzeba poszukać zaginionego krasnoluda, ale i tak w trakcie eksploracji trzeba tłuc potwory. „Regions of Ruin” szybko sprowadza się do młócki, często bezmyślnej i chaotycznej. Sztuczna inteligencja lubi rzucać się na gracza i za wszelką cenę próbować go wykończyć. Żadnej finezji. O skomplikowanych schemacie zachowań można spokojnie zapomnieć. Jednak nie zmienia to faktu, że gra potrafi być zabawna. Mnie po prostu nie przeszkadzają takie proste pętle, pozbawione udziwnień. Możne nawet odrobinę prostackie, ale na korzyść „Regions of Ruin” przemawia otoczenie.

Kontekst, w którym osadzony zostaje gracz. Jako miłośnik powieści fantasy z wielką chęcią prowadzę krasnoludy. Odzyskuję tereny, zdobywam zasoby, szukam wyjątkowych, legendarnych, przedmiotów. Nie czuję żadnej specjalnej presji w „Regions of Ruin”. Natomiast doskonale się bawię. Staram się nie wydłużać sesji, odkrywam, dwa lub trzy terytoria. Traktuję tę grę jako miły, nieangażujący, przerywnik. Jeżeli szukacie czegoś takiego, to gorąco polecam. Kupcie na jakiejś przecenie i bawcie się dobrze!