„Dwarf Fortress” wkrótce ma pojawić się na Steamie. Gra rozwijana jest od 2006 rok, za jej stworzenie odpowiadają bracia Tarn i Zach Adams. Produkcja jest w pełni darmowa. Oczywiście, jeżeli komuś spodobała się rozgrywka, to może dorzucić kilka dolarów. Od blisko 13 lat twórcy w ten sposób zarabiają na życie. Dlaczego postanowili jednak wydać swoją grę na Steamie?
Powód jest banalny – ubezpieczenie zdrowotne. Według tekstu na Kotaku właśnie to zmotywowało braci do opublikowania swojej produkcji w sklepie Valve. Trudno im się dziwić. Na Steamie znajdziecie mnóstwo gier, które swoją mechaniką nawiązują do „Dwarf Fortress”. Wystarczy wymienić takie tytuły jak „RimWorld”, „Prison Architect” lub „Gnomoria”. We wszystkich widać wyraźne inspiracje grą stworzoną przez braci Adams. Chcą ugryźć kawałek tortu dla siebie oraz zabezpieczyć swoją przyszłość. Oczywiście, nie jest powiedziane, że to się uda. Steam bywa nieprzewidywalny, a wymienione przeze mnie produkcje, dawno odniosły sukces i są traktowane jako rozpoznawalne marki. Natomiast „Dwarf Fortress” ma grono oddanych wyznawców.
Nie odbiorców, wyznawców. To po prostu kult. Głównym zadaniem w „Dwarf Frotress” jest – jak sama nazwa wskazuje – zarządzanie krasnoludzką fortecą. Nie dajcie się zwieść! To tylko z pozoru jest proste! Zbudowanie wydajnie ekonomicznej struktury wymaga niezwykle dużo pracy oraz potężnej odporności. Próg wejścia jest niezwykle wysoki, gracze żartują, że przypomina klif, z którego trzeba wiele razy spaść. Oryginalna grafika nie pomaga. Utrzymana w ASCII ma swój urok, jednak wymaga umiejętności abstrakcyjnego myślenia i przekładania pełzających znaczków, na konkretne elementy z gry. Problem polega na tym, że ta gra wciąga. Sam spędziłem na pilnowaniu krasnoludów setki godzin i muszę przyznać, że na początku ciągle przegrywałem. Jednak siła tej gry jest to, że umiejętnie zarządza frustracją gracza.
Przegrywanie w „Dwarf Fortress” jest zabawne. Po pewnym czasie zaczyna sprawiać przyjemność. A każde potknięcie czegoś uczy, pozwala na głębsze zrozumienie mechanizmów rządzących wirtualnym światem krasnoludów. Początkowa frustracja staje się siłą napędzającą gracza. „Dwarf Fortress” stawia wyzwania, które można pokonać. Tylko najpierw należy poświęcić sporo czasu na zrozumienie poszczególnych elementów gry. Niestety, wymaga to kilkudziesięciu porażek. Mam wrażenie, że gra braci Adams uzależnia za pomocą gwałtownych zastrzyków dopaminy. Pojawiają się w momencie, w którym udaje się odbiorcy pokonać kolejną przeszkodę. Dostrzec wcześniej ukryte połączenie. Przetrwać, utrzymać swoją twierdzę.
W momencie zaakceptowania mechanizmu przegrywania zaczyna się prawdziwa zabawa. Teraz wystarczy się wciągnąć, co może być trudne, ponieważ „Dwarf Fortress” potrafi mocno kopnąć w twarz. Jednak uważam, że warto zmierzyć się z tą grą. Niekoniecznie warto od razu stać się oddanym wyznawcą, ale kilka godzin w wirtualnym świecie utrzymanym w stylistyce ASCII, na pewno zmieni myślenie o możliwościach gier komputerowych. A także, co jest najważniejsze, o ich wpływie na odbiorcę. Tak dobre zarządzanie frustracja u gracza widziałem w „Dark Souls” oraz w „Darkest Dungeon”. „Dwarf Fortress” to majstersztyk zmuszający do uczenia się na swoich porażkach.