Od kilku dni mam okazję testować jeden z bezprzewodowych głośników marki Bluesound — Pulse Mini 2i. Choć już po kilku minutach spędzonych z tym urządzeniem wiedziałem, że nazywanie go „głośnikiem” to zdecydowanie krzywdzące uproszczenie.
Być może dla niektórych to błahostka, ale zaskoczyło mnie, w jak wygodnym opakowaniu dostarczany jest Pulse Mini. Mimo zwiastującej kompaktowe rozmiary i wagę nazwy nie jest to bynajmniej leciuteńki maluszek, więc konstrukcja kartonu z rączką sprawdza się tu w stu procentach.
Wrażenie, że mamy do czynienia z produktem z wyższej półki towarzyszy nam też przy wyjmowaniu głośnika z pudełka. Stylowy, czarny papier, przemyślane rozmieszczenie zawartości czy nawet materiałowy pokrowiec na właściwy produkt — takie szczegóły sprawiają, że od razu inaczej podchodzi się do sprzętu i jego twórców. Czuć, że pracowali nad nim pasjonaci i chcieli zadbać o każdy detal.
Zaskoczony byłem też na pewno wagą urządzenia. Mimo „mini” w nazwie jest to naprawdę kawał głośnika. Producent deklaruje wagę ok. 3,5 kg, ale jego solidna budowa w moim odczuciu dodaje głośnikowi wrażenia ciężkości. To oczywiście nic złego. Ba, dzięki temu wiadomo, że w ręce mamy coś naprawdę konkretnego. W tym przypadku najbardziej składają się na to oczywiście same głośniki, których ukryto tu aż cztery.
Podłączenie Bluesound Pulse Mini 2i przebiegło u mnie niemal bezproblemowo. „Niemal”, bo w zasadzie każdy krok pokonywałem bez przeszkód — wszystkie inne urządzenia w domu rejestrowały „obecność” głośnika, w instalacji pomagały też kolorowe diody. Mój problem polegał na tym, że domowa sieć ustawiona na 5 GHz okazała się dla Pulse Mini wyzwaniem nie do pokonania. Po przełączeniu routera na 2,4 GHz proces przebiegł już jednak bez najmniejszych zgrzytów.
W moich testach chcę sprawdzić jeszcze m.in. aplikację do obsługi głośnika, jego połączenie w ramach AirPlay, czy opcję multiroom.