Od kilku dni mam okazję testować jeden z bezprzewodowych głośników marki Bluesound — Pulse Mini 2i. Choć już po kilku minutach spędzonych z tym urządzeniem wiedziałem, że nazywanie go „głośnikiem” to zdecydowanie krzywdzące uproszczenie.

Być może dla niektórych to błahostka, ale zaskoczyło mnie, w jak wygodnym opakowaniu dostarczany jest Pulse Mini. Mimo zwiastującej kompaktowe rozmiary i wagę nazwy nie jest to bynajmniej leciuteńki maluszek, więc konstrukcja kartonu z rączką sprawdza się tu w stu procentach.

Wrażenie, że mamy do czynienia z produktem z wyższej półki towarzyszy nam też przy wyjmowaniu głośnika z pudełka. Stylowy, czarny papier, przemyślane rozmieszczenie zawartości czy nawet materiałowy pokrowiec na właściwy produkt — takie szczegóły sprawiają, że od razu inaczej podchodzi się do sprzętu i jego twórców. Czuć, że pracowali nad nim pasjonaci i chcieli zadbać o każdy detal.

IMG 5445

IMG 5444

IMG 5447

Zaskoczony byłem też na pewno wagą urządzenia. Mimo „mini” w nazwie jest to naprawdę kawał głośnika. Producent deklaruje wagę ok. 3,5 kg, ale jego solidna budowa w moim odczuciu dodaje głośnikowi wrażenia ciężkości. To oczywiście nic złego. Ba, dzięki temu wiadomo, że w ręce mamy coś naprawdę konkretnego. W tym przypadku najbardziej składają się na to oczywiście same głośniki, których ukryto tu aż cztery.

Podłączenie Bluesound Pulse Mini 2i przebiegło u mnie niemal bezproblemowo. „Niemal”, bo w zasadzie każdy krok pokonywałem bez przeszkód — wszystkie inne urządzenia w domu rejestrowały „obecność” głośnika, w instalacji pomagały też kolorowe diody. Mój problem polegał na tym, że domowa sieć ustawiona na 5 GHz okazała się dla Pulse Mini wyzwaniem nie do pokonania. Po przełączeniu routera na 2,4 GHz proces przebiegł już jednak bez najmniejszych zgrzytów.

IMG 5437W moich testach chcę sprawdzić jeszcze m.in. aplikację do obsługi głośnika, jego połączenie w ramach AirPlay, czy opcję multiroom.