Zaczęło się niewinnie. Kilka miesięcy temu. Zauważyłem, że w prawej słuchawce pojawiają się nieprzyjemne trzaski. Było to denerwujące, szczególnie gdy słuchałem muzyki. Najgorsze było to, że nie zawsze ich doświadczałem. Jedynie przy określonych gatunkach. Potem „ludzie zaczęli trzeszczeć” w trakcie wirtualnych spotkań. Jeszcze bardziej mnie to zirytowało. Łapałem się na tym, że skupiam się nie na treści wypowiedzi, ale na tym, że cały czas słyszę trudne do zignorowania trzeszczenie. Chwyciłem za śrubokręt, gdyż liczyłem na to, że może zobaczę, co się dzieje w środku. Tak, przez moment zapomniałem, że żyję w świecie jednorazówek, których nikt nie naprawia.
Bezprzewodowe słuchawki: historia prawdziwa
Tak oto zostałem bez sensownych słuchawek. Niby mam jeszcze dwie pary dousznych, ale lubię z nich korzystać tylko, gdy słucham muzyki z telefonu. Przy codziennej pracy niespecjalnie się sprawdzają. Trudno mi znaleźć jakieś zalety siedzenia z gumą lub plastikiem wepchniętym do ucha. Wiem, że są ludzie, których to nie drażni, mnie wpienia. Dlatego zacząłem szukać. Na ten nieplanowany wydatek byłem w stanie przeznaczyć do 1000 złotych. Wiem, że gdybym zapytał redaktorów DailyWeb, pewnie polecono by mi jakąś edycję WH od Sony. Jednak nie chciałem ładować się w kolejny bezprzewodowy sprzęt. Ostatnio coraz częściej doceniam słuchawki na starym, dobrym kablu.
Dlaczego? Tak szczerze mówiąc, to rzadziej mnie zawodzą. Postanowiłem poszukać porady u człowieka, z którym kiedyś grałem w death metalowej kapeli. Potem nasze drogi się rozeszły, ale ja nie chciałem go wciągnąć w żadną piramidę finansową, tylko zapytać jakie słuchawki mam sobie kupić.
Opisałem zastosowania. Nie musiały być do grania, od tego mam dedykowany headset, który niespecjalnie nadaje się do słuchania muzyki. Wymaga za dużo kręcenia w equalizerze, a i tak zawsze mam wrażenie, że ciągle czegoś brakuje. Natomiast w takim The Division 2 albo w trakcie farmienia wydarzenia w Guild Wars 2 sprawdza się doskonale. Chciałem sprzętu, w którym będę mógł sobie puścić moich ukochanych Pink Floyd i cieszyć się brzmieniem. A potem przełączę się na Iron Maiden i dalej będę zadowolony. Dostałem link z informacją, żebym spróbował, a także z krótkim zapewnieniem, że ten sprzęt można brać w ciemno. Kliknąłem, nigdzie nie poproszono mnie o natychmiastowe podanie kodu Blik, więc z ulgą odetchnąłem, że nie gadałem z jakimś botem.
Moim oczom ukazały się słuchawki DT990 Edition firmy beyerdynamic. Ze względu na to, że nie dysponuję żadnych sensownym wzmacniaczem, zdecydowałem się na wersje 32 Ohm. Na rynku dostępne są także wersje 250 oraz 600 Ohm. Zamówiłem, bo postanowiłem zaufać człowiekowi, z którym głuchłem w ciasnej salce w trakcie prób.
Mam te słuchawki już od dwóch tygodni. Jestem zachwycony. Sprawdzają się idealnie do słuchania muzyki, a na tym najbardziej mi zależało. Lubie to, że oferują bardzo bogate, ale wciąż selektywne brzmienie. Sprawdzam to na Be Quick or be Dead Iron Maiden. Wejście perkusji ma tylko rozkręci kawałek, nie zdominować go. Potem dołączają gitary i wokal, z tego powinien wyjść utwór, przy którym kiwa się głowa. Moje bezprzewodowe słuchawki DT990 dały radę. Aż byłem w szoku. Nie sądziłem, że za 670 złotych dostanę tak dobry sprzęt. Nie ukrywam, że marka beyerdynamic była mi obca, stąd bierze się moje zaskoczenie. Co ciekawe te słuchawki sprawdzają się rewelacyjnie w innych gatunkach muzycznych. Korzystając z tej cudownej dynamiki, odświeżyłem sobie album Jasmine Keitha Jarreta i Charliego Hadena.
Jestem kupiony! Zmieniłem preset w equalizerze, bo już opuściłem metalową strefę, rozsiadłem się wygodnie na balkonie i zacząłem chłonąć muzykę. Tak, ta czynność idealnie określa podstawowe zastosowanie DT990. To są słuchawki, w których chłonie się muzykę.
Nie mają tych wszystkich bajerów, którymi dzisiaj sprzedaje się sprzęt. ANC na próżno w nich szukać, na dodatek są na kablu, a w zestawie jest wkręcana przejściówka z minijacka na jacka. Jest też fajne opakowanie do transportu słuchawek. W sumie to tyle. Są lekkie, mają przyjemne wykończenie oraz otwartą konstrukcję. Doceniłem to w trakcie upałów. Po kilku godzinach siedzenia w DT990 Edition niespecjalnie mi przeszkadzały. Nie odcinają mnie całkowicie od świata, nie ogłuszają, ale zachęcają do wspólnego spędzania czasu. Oferują rewelacyjny dźwięk, który można świetnie podkręcić za pomocą equalizera. Osobiście jestem zachwycony, właśnie czegoś takiego ostatnio poszukiwałem.
Tylko że to nie są słuchawki, które można wziąć w podróż. Nie dlatego, że są za ciężkie albo niewygodne. Problemem może się tutaj okazać otwarta konstrukcja.
W trakcie słuchania muzyki, trochę dźwięków wycieka na zewnątrz. To może przeszkadzać pasażerom, nie każdy ma ochotę spędzać przejazd z delikatnie zarysowanym rytmem muzyki, za którą niespecjalnie przepada. Sądzę też, że bezprzewodowe słuchawki DT990 Edition nie zagrzeją miejsca u osób, które traktują dźwięki jako formę zasłony i w ten sposób odcinają się od świata na czas pracy. W tym sprzęcie nie ma żadnej wyszukanej redukcji hałasu. Niestety, to nie koniec braków. W DT990 Edition nie ma mikrofonu, więc trzeba korzystać z zewnętrznego. Dlatego kupowanie tych słuchawek z myślą o ich wykorzystywaniu wyłącznie podczas wirtualnych spotkań, mija się z celem.
Słuchawki Sennheiser Momentum 4 Wireless zapewnią do 60 godzin pracy na baterii