Jesteśmy świeżo po ostatniej prezentacji nowych produktów od Apple i pomimo, że smaczków nie brakuje, pomimo że Tim Cook ma charyzmy w sobie, co losowy kamień leżący na ziemii, pomimo dodania przymiotników takich jak najlepszy, do nowych produktów, to sama konferencja to okropna nuda. Apple przywróćcie eventy na żywo, jak było to przed czasem słynnego wirusa!
Wczorajsze premiery w dużej mierze pokryły się z przeciekami, które pojawiały się systematycznie przez ostatnie miesiące. Mamy nową linię smartfonów iPhone 16 / iPhone 16 Plus, mamy iPhone 16 Pro i 16 Pro Max, w których pojawił się ciekawy przycisk Apple Camera Control, mamy całą nową game AirPodsów (AirPods 4, AirPods 4 Pro 2 i odświeżone AirPods Max), czy Apple Watch 10. Na nowości nie ma co narzekać, ale za to na samą konferencję i sposób jej prowadzenia, już tak.
Stare konferencje Apple vs nowe konferencje Apple
Sposób prezentacji nowych produktów zmienił się od czasu słynnego wirusa i w zasadzie od tamtego momentu tak już pozostało. Nie można wiele im zarzucić technicznie, bo całość działa jak w szwajcarskim zegarku. Wszystkie te sprawne przejścia, efekty specjalne, kiedy Tim Cook odsyła po detale nowego produktu, do innego prezentera i ta kamera pędząca przez środek zielonego, biurowego dysku z prędkością światła, by zatrzymać się z impetem przy kolejnym prowadzącym. Wszystkie przebitki i materiały video, które uwypuklają to, co Apple chce nam powiedzieć o nowych produktach. Nienaganna prezentacja, bez żadnych pomyłek, wszystko jak wspomnianym szwajcarskim mechanizmie.
Patrząc na to, co zostało pokazane wczoraj, to nie będę ukrywał, nowy, cieńszy Apple Watch czy nowe warianty AirPodsów, to wszystko wiedzieliśmy już wcześniej w przeciekach. Laboratoryjnie nienaganna prezentacja była po prostu nudna, a ja obudziłem się dopiero w momencie prezentowania iPhone 16 Pro. Pojawiły się w sieci dość interesujące opinie, że Apple zrobiło kamerę z możliwością dzwonienia i fakt, nie można im odmówić nowości w tym konkretnym modelu. Szczególnie ciekawie zapowiada się nowy przycisk Apple Camera Control, który wzbogaca stosunkowo mocno funkcjonalność smartfona.
Sęk w tym, że nowe prezentacje, tak jak te wczoraj nie niosą ze sobą żadnego ładunku emocji. Nie ma w nich miejsca na naturalność, spontaniczność, prawdziwość. Jest tylko mechaniczne czytanie z promptera, która o zgrozo samego Timowi Cookowi wychodzi najgorzej ze wszystkich prezentujących. Pomimo mojej sympatii do tego Pana, to niestety tłumów on nie porwie, nie ma w sobie grama charyzmy, tego pierwiastka, który byłby w stanie pociągnąć za sobą tłumy. Te udawane emocje, w miejscach w których oznaczone są na prompterze, również niestety nie pomagają.
Chciałbym, by Apple wróciło do formatu, który funkcjonował jeszcze przed laty. Scena, publiczność, wielki ekran i prawdziwe show. Jeśli obejrzyjcie premiery sprzed lat, to jest tam kompletnie inna energia. Zdarzały się mniejsze czy większe wpadki: nie działający clicker, przerywająca muzyka, inne problemy techniczne. To oczywiście nie pomagało marce i pewnie generowało sporo stresów, ale miało jedną pożądaną cechę: było prawdziwe.
Na YouTube jest nawet kilkunastominutowa kompilacja wszystkich faili na popularnych, applowskich keynotach i wiecie co? Ogląda się to świetnie, nie w kontekście nabijania się, ale tego, jak bardzo jest to prawdziwe, autentyczne.
Brakuje tego pierwiastka w nowych Keynotach, fizyczna wymiana prezentujących na scenie, wspomniane potknięcia, kontakt z publiką i jej reakcja, prawdziwe show. Zamiast tego piękne efekty, wymuskana organizacja i generalnie nuda. Czy możliwy jest powrót do starego schematu? Pewnie tak, ale chyba nie do końca jest on w zainteresowaniach Apple, bo pamiętajmy jak wielka to firma i jak wielkie znaczenia mają nawet drobne potknięcia. Wierze jednak, że zobaczymy na scenie Steve Jobs Theater wyluzowanego Tima Cooka i całą jego świtę, która nawet z pomocą prompterów, pokaże nam nad czym Apple pracowało cały rok i nie, nawet nie muszą tańczyć.