Po wielu miesiącach testów i poszukiwania, w końcu wybrałem swój nowy, nieidealny aparat
Koniec. Znalazłem swój aparat, kupuje go serduchem, a nie rozumem.
Proces wyboru mojego nowego aparatu, to prawdziwa telenowela. W redakcji chłopaki już byli przekonani, że ten proces nigdy nie nastąpi, ja nie ukrywam, też miałem podobne zdanie. Wszystko przez to, że szukałem dla siebie idealnego rozwiązania, które najzwyczajniej nie istnieje. To był wybór między rozsądkiem, a serduchem i w zasadzie do tej pory uważam, że ostateczny wybór to i tak ogromne kompromisy, jednak ostatecznie wybrał mięsień pompujący krew.
A cóż to miałby być za aparat?
To w zasadzie bardzo dobre pytanie. Zaczęło się od tego, że chciałem znaleźć drugi aparat w moim line-upie, tuż poza Canonem R6, którym robiłbym zdjęcia tylko i 200% hobbystycznie. Canon R6 pomimo, że to świetny sprzęt, to jednak nie budzi we mnie żadnych, najmniejszych emocji i przede wszystkim chęci, by zabierać go ze sobą na tzw. foty. Nie umiem wyjaśnić tego zjawiska, prócz tego, że w obronę wezmę wielu foto-jutuberów, którzy mają podobny efekt i wynika to wg nich z faktu, że główny aparat kojarzy się z pracy i do niej służy. To trochę jak odpoczywanie w swoim pokoju w domu, który służy tylko do pracy. Można, tylko po co?
W ich wypadkach sprawa była jasna, bo najczęściej kończyli z aparatem od marki FujiFilm, co mnie absolutnie nie dziwi. Gdyby nie fakt, że dopiero sprzedałem cały system tej marki, to pewnie skończyłbym analogicznie, ale wiedziałem, że chce czegoś więcej. Szukałem magii obrazka, pięknych kolorów, a najlepiej w kombinacji z ultra-hiper-szybkim AF, AF-C i totalnie wszystkim co się da mieć (najlepszy scenariusz). W głowie zrodziła się niebezpieczna myśl, po testach Nikona Z7 II. Poczułem frajdę z trzymania i focenia aparatem hybrydowym od Nikona. Pewnie głównie przez sentyment, bo to właśnie w tym systemie zaczynałem swoją foto przygodę kilka dekad temu. Doskonały grip, uczucie premium sprzętu w ręce i perspektywa powrotu na stare śmieci. Perspektywa poznania na nowo wszystkich obiektywów w świecie Nikona, była bardzo ekscytująca.
To właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że bardzo chciałbym mieć większą rozdzielczość matrycy w nowym aparacie. Komfort jaki to daje jest ogromny, a ja tym samym uświadomiłem sobie, że aparat hybrydowy z wypasionym AF, to nie jest chyba to, czego szukam.
Leica Q3 doprecyzowała to, czego szukam
Po testach Leica Q3, uświadomiłem sobie więcej. Ten genialny, ale koszmarnie drogi aparat, naprostował mi to, czego właściwie od aparatu oczekuje. Duża rozdzielczość matrycy, kosztem wszystkich szybkich AF, które miałyby zastosowanie np. w sporcie, na korzyść pięknego obrazka SOOC (ang. straight out of camera). Magia kolorów Lejki mnie kupiła, pomimo tego, że ogniskowa 28mm była kompletnie nie dla mnie (lubuje się w 40-50mm), a wirtualne ogniskowe, mimo że dość ciekawe, to tylko substytut tego, czego oczekuje od ogniskowej w obiektywie. Dalej podtrzymuje jednak, że to nietuzinkowy aparat, z doskonałymi kolorami, ale nie zapłaciłbym za niego 30k PLN, nawet gdybym tyle miał.
W międzyczasie trafił się jeszcze Nikon Zf, który okazał się dużo większy niż się spodziewałem, z doskonałym szkłem 24-70mm f2.8. W tym samym czasie trafiła Sigma Fp L, której byłem również bardzo ciekawy, głównie dlatego, że to aparat, który stworzył swoją własną ligę i nie walczy ze świętą trójcą. Nie ma tam napinki na walkę bark w bark, a Sigma zrobiła coś genialnego dla świata fotografii, co nie będzie docenione przez masy.
Testując oba aparaty, częściej sięgałem po Sigmę Fp L, bo czarowała mnie magią kolorów obrazka i rozdzielczością. W połączeniu z ARTowym obiektywem 50mm dawała mi dokładnie to, czego szukałem. Piękne kolory, doskonały obrazek, możliwość cropowania. Bałem się tego, że to może być właśnie ten aparat.
I okazało się, że to właśnie on, choć ta miłość jest skomplikowana
Po oddaniu jej z testów, biłem się na myśl, że chciałbym ją mieć. W końcu to góra pieniędzy za sprzęt, który już swoje lata ma. To sprzęt, który służy głównie do video, a nie do słynnych stillsów, to sprzęt, który odstaje pod każdym względem technicznym od świętej trójcy (Nikon, Canon, Sony). Ale to też sprzęt, który spełnia 100% moich najważniejszych wymagań: jakości obrazka i doskonałych kolorów.
Do tego jeśli dorzucimy to, czego w Canonie mi zabrakło: ogrom obiektywów do wyboru, ciągłe premiery (Sigma jest bardziej płodna niż stado chomików, jeśli chodzi o prezentowanie nowych, doskonałych obiektywów), a do tego wszystkie ceny jasnych stałek czy zoomów, tańsze o połowę od dużej konkurencji, to decyzja staje się prostsza.
Po cichu liczyłem jeszcze, że pojawi się Nikon Z7 III, który może być w orbicie moich zainteresowań, ale nawet jeśli, to nie da mi tego, co ma do zaoferowania Sigma Fp L. I fakt, robienie zdjęć domyślnie bez wizjera może być wymagające, ale nie jestem zawodowcem, nie robię ślubów, nie robię komercyjnych zleceń, szukam sprzętu do pasji robienia zdjęć, a brak wizjera to po Ricoh GR IIIx dla mnie żaden problem.
Porównując zdjęcia SOOC (ang. Straight Out Of Camera) z tymi, które zrobiła moja żona Nikonem Zf ze wspomnianym wyżej obiektywem, mam pewność, że surowe kolory Sigmy zdecydowanie bardziej mi pasują. Do tego stopnia, że przeglądając wczoraj zdjęcia i porównując je ze sobą (a kadry mieliśmy bardzo często takie same), to to, co wypluwa z siebie Nikon… po prostu mi się nie podoba. Jestem tym bardziej przerażony, bo w zasadzie pierwsze decyzje w głowie zapadły, że najpewniej celuje w Nikona Z8, chyba że w międzyczasie, w cudowny sposób pojawi się Nikon Z7 III, który gabarytowo byłby dla mnie idealny.
Sigma Fp L – na co komu wizjer w aparacie?!
Sigma Fp L wad ma zdecydowanie więcej niż zalet. Bateria znika w oczach (okazało się, że ekran w testowanym egzemplarzu miał podciągnięte maksymalnie podświetlenie). Zmiana tego ustawienia spowodowała tyle, że bateria dalej znika dość szybko, ale nie aż tak szybko. Jestem to w stanie zaakceptować, na spacery mi 2 sztuki wystarczą. Brak wizjera? Mogę dokupić, nie jest mi niezbędny. Szybkie AF i tracking? Gdyby były to bym brał w ciemno, ale jeśli nie ma, to trudno. Do charakteru zdjęć, które robię, nie jest mi to niezbędne. Nie szukam usprawiedliwień, mam świadomość wad tego aparatu, ale po tych wielu miesiącach dotarło do mnie, że liczą się kolory, jakość i jakaś forma magii, którą daje mi Sigma, że wprost przeciwnie do Canona, mam ochotę ją zabierać ze sobą wszędzie i wiem, że mnie nie zawiedzie.
Zabawne, że pewnie jest jeden konkurent, który mógłby Sigmę zmieść, ale tego nie zrobi. To Leica Q3 43mm, która teoretycznie lada moment ma się pojawić, na szczęście/nieszczęście będzie na pewno przynajmniej 3x droższa. Dojrzałem do tego, by kupić Fp L, bo zaprzyjaźniliśmy się już dawno i tak pozostało, a żaden inny, bardziej sprawny sprzęt nie daje mi tego, czego głównie szukam. Mam nadzieję, że nasza znajomość będzie kwitła, nie sprawi mi zawodu, a po mocniejszych testach nagrywania gadającej głowy na YT, bez skrupułów sprzedam swojego Canona R6, wymieniając go na obiektyw np. 28-45mm f1.8.
Ciesze się, że ta długa podróż dobiegła końca, że poszukiwania zakończone. Byłem pewien, że zakończy się ten cały proces dość radykalnie i natychmiastowo, ze znalezieniem/pojawieniem się właściwego aparatu. Nic z tego, tu zapadły świadome decyzje, które w głowie musiały dojrzeć. Sigmo, mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz, a Wy drodzy Czytelnicy, spodziewajcie się sporo materiałów o tym aparacie, bo jest o czym pisać.
Śledź stałkę na:
Last modified: 17 września 2024