Kupiłem aparat za kilkanaście tysięcy złotych, a ten okazał się… uszkodzony
Przez weekend doświadczyłem skrajnych stanów emocjonalnych. Od euforii, do przerażenia, a wszystko przez to, że kupiłem aparat, który okazał się być… zepsuty.

Na szczęście cała historia miała swój szczęśliwy, doskonały finał. Zapraszam na krótką opowieść o tym jak kupiłem Sigme Fp L, która okazała się mieć wadę, która napsuła mi krwi, by ostatecznie została naprawiona w zaskakującym tempie.
Moje poszukiwania aparatu trwały w najlepsze od miesięcy. Nie miałem absolutnie żadnej presji, wydawało mi się, że wiedziałem, czego szukam. Tylko mi się wydawało, bo przez te miesiące testów absolutnie przeróżnych aparatów, moje oczekiwania bardzo mocno się wykrystalizowały. Z początku miała to być hybryda, ale taka, która mi frajdę z robienia zdjęć. Canon R6 jest doskonałą hybrydą, ale nie daje mi frajdy ze zdjęć.
Testy Nikona Z7 II bardzo mocno mnie nastawiły na powrót do tej marki, bo uważałem i uważam dalej, że ich sprzęty mają to, czego brakuje mi w Canonie. Nie potrafię tego umiejętnie nazwać, a słowo magia będzie tutaj mocno na wyrost. Myślę, że to bardziej kwestia lepszego gripu, wrażenia z obcowania z lepszymi materiałami wykończenia, ot proste rzeczy, które przyciągają. Bardzo długo byłem przekonany, że albo kupie Z8 albo będę czekał na Z7 III, gdzie oba miały tę jedną cechę, którą na pewno w nowym aparacie musiałem mieć: dużą rozdzielczość matrycy, a przynajmniej większą niż powszechne aparaty.



Później jednak trafiłem na Sigmę Fp L, której nie traktowałem poważnie, głównie przez to, że to aparat, który już kilka lat ma, stworzony został głównie z myślą o video i umówmy się, funkcjonalnie odstawał od tego, co dostępne na rynku. To wrażenie jednak szybko się zmieniło, kiedy obejrzałem kilka fot wyplutych przez ten niewielki aparat, z ogromną matrycą. Testowałem ją z obiektywem 50 mm f1.4 i ten zestaw obrazkowo dawał mi to, czego szukałem od dawna. No dobrze, ale co z całą resztą? Szybki AF, tryby seryjne? Doskonałym rozwiązaniem wpisującym się w moje oczekiwania okazała się Leica Q3, gdyby nie jej ogniskowa 28mm i przede wszystkim gdyby nie jej cena (30k PLN to nie moja liga, ale obrazek dawała doskonały!)

Ten aspekt spędzał mi sen z powiek, bo Fp L to nie była bestia, która mogła stanąć w szranki z Z8 czy Zf, które przypadły mi do gustu. Miała za to piękny obrazek, a ja szukałem aparatu do robienia zdjęć tylko i wyłącznie z czystej pasji, absolutnie nie zawodowo. Uświadomienie sobie tego, że nie potrzebuje tak potężnych i szybkich ficzerów, które dają najnowsze aparaty, zajęło mi chwilę. Po kilku tygodniach od testów w końcu przetrawiło się we mnie, że nie ma dla mnie idealnego aparatu i pewnie nigdy nie będzie, który łączyłby cechy, które chciałem mieć i te, które doskonale by było mieć. Podjadłem decyzję, że kupuje Sigmę Fp L, bo żaden z testowanych aparatów tak bardzo mnie nie oczarował obrazkiem, jak właśnie ten maluch. Zresztą opisywałem w osobnym materiale cały proces:
Do tego od marki Sigma dostałem rabat i nie zastanawiałem się ani chwili. Zamówiłem Fp L z obiektywem 50 mm f1.2 i dwoma gripami (małym i dużym). Wydałem całe oszczędności z wyprzedaży swojego FujiFilma i oto rozpoczęła się nowa, fotograficzna przygoda, do której dość długo dojrzewałem. Odebrałem zestaw osobiście spod okolic Trójmiasta, gdzie zresztą sam mieszkam i nie czekając długo, rozpakowałem całość i zrobiłem kilka zdjęć próbnych.
A Sigma Fp L nie działa jak powinna
Po zrobieniu kilku zdjęć przeszedłem przez całe menu i ustawiłem wszystko pod siebie. Nagle zauważyłem, że nie mogę zrobić zdjęcia. Sigma potwierdzała złapanie ostrości zielonym kwadratem na ekranie i… tyle. Nie mogłem zrobić zdjęcia, jakby ich robienie było zablokowane.

Przeszedłem przez menu, czy czasem żadnej głupoty nie włączyłem, ale nie znalazłem nawet ustawienia w menu, w którym podobne ustawienie mogłoby się znajdować. Postanowiłem, że w takim razie przywracam całość do ustawień fabrycznych.
Pomogło, ale na chwilę.
Kolejne przywrócenie ustawień fabrycznych nie pomogło. Sprawdziłem obiektyw, czy czasem dobrze siedzi na bagnecie. Sprawdziłem firmware, było aktualne, zacząłem szukać w sieci, czy ktoś miał podobny problem, ale nie znalazłem kompletnie nic. Zaskoczenie przeobraziło się w złość i rozczarowanie: przecież to nowy aparat?! Co do diabła się tutaj wydarzyło?
Było piątkowe popołudnie, więc nawet nie było jak zadzwonić do Sigmy, postanowiłem, że podpytam o analogiczny problem społeczności skupionej wokół tego modelu aparatu na reddicie. Padło kilka różnych ciekawych pomysł, ale żaden się niestety nie sprawdził.




Poddałem się, będąc zły, bo straciłem doskonałą okazję na weekendowe zdjęcia w Yacht Klubie Polskim Gdynia, gdzie był niewielki event i cierpliwie czekałem do poniedziałku, by skontaktować się z marką Sigma.
Szczęśliwy zwrot akcji
Po kontakcie z Sigmą dostałem informację, bym podrzucił aparat do ich serwisu w Gdyni. Podczas gdy aparat był przyjmowany, bardzo sympatyczna Pani była dość mocno zaskoczona objawami i przyznała, że wcześniej podobnego problemu nie diagnozowali.
Doskonale! Jak być wyjątkowy, to właśnie w takich okolicznościach. Kupujesz nowy aparat, ten okazuje się być uszkodzony, w taki sposób, że objawy są egzotyczne nawet dla osób, które zawodowo zajmują się naprawianiem takich usterek.
Swoją drogą, nie wiem, czy to tylko ja, ale gdy zdarza się oddać sprzęt do serwisu (a nie zdarza mi się często), to zawsze mam w sobie poczucie winy, mimo że nic sprzętowi nie zrobiłem. A jak do tego dorzucicie przypadek, z którym serwis spotyka się pierwszy raz, to to poczucie winy rośnie do wielkości monstrualnych.
Po wypełnieniu papierków wróciłem do domu i czekałem na informacje. Byłem przekonany początkowo, że zajmie to kilka tygodni, ale nic bardziej mylnego, Pani powiedziała, że informacja co dalej z aparatem powinna wrócić do mnie w miarę sprawnie.
Po dosłownie trzech godzinach dostałem informacje, że aparat został naprawiony i mogę go z serwisu odebrać. Po trzech godzinach! Nie ukrywam, liczyłem, że do końca tygodnia (zgłoszenie we wtorek), będę już coś wiedział, ale nie po trzech godzinach. To było spore zaskoczenie, że poszło tak sprawnie, a przyczyna problemu była jeszcze dziwniejsza niż same objawy. Okazało się, że należało wyregulować spust migawki, co zostało przez technika zrobione od ręki.
Sigma Fp L wróciła do mnie po tym krótkim epizodzie i w końcu mogę poszaleć, korzystając z resztek letniej pogody. Kamień z serca, rozumiem swojego pecha i to, że takie rzeczy mogą się zdarzać, ale jestem mega zaskoczony, jak sprawnie poszło usunięcie usterki.
Bardzo dziękuje marce Sigma, za fachowe rozwiązanie tego problemu, bo wiem, że takie sytuacje są nieoczywiste, tym bardziej w tak specyficznym scenariuszu jak mój. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że zakup tego aparatu był dobrą decyzją, a do puli zalet całego systemu, dorzucam jeszcze jeden istotny element: szybki i sprawny serwis.
sigma sigma 50mm f1.4 sigma fp l
Last modified: 25 września 2024
[…] Kupiłem aparat za kilkanaście tysięcy złotych, a ten okazał się… uszkodzony […]