
Leica R4 – ten analogowy aparat jest inny niż wszystkie. Poznajcie mój nowy nabytek #analoglife
Ależ mi się trafił rodzynek.
Nie chce skłamać, ale zdaje się, że podczas ostatnich kompulsywnych zakupów aparatów na potrzeby testów na łamach stałki, kupiliśmy ich już kilkanaście. W zasadzie większość z nich to budżetowce do kilkuset złotych, ale mamy kilka droższych perełek, które wkrótce zobaczycie tutaj, a część z nich już pokazaliśmy w pierwszych wrażeniach (Voigtlander Vito 28-110, Canon AE-1, Canon T70 czy Rolleiflex SL35 E). To dopiero wierzchołek góry lodowej, bo jeszcze kilka ciekawych sprzętów do nas idzie, a dziełem kompletnego przypadku kupiłem… Leicę R4, która podobała mi się od zawsze i którą celowo ignorowałem latami.

Marka Leica to taki Rolls Royce w świecie fotografii. Doskonała jakość bez kompromisów, piękny obrazek, a wszystko okraszone ceną, by nadać całości elitarności. Sam jestem wielkim fanem marki i doceniam to, co produkują i jak to robią, chociaż oczywiście często dają wiele powodów, by mieć wątpliwości (cały segment pana-leica). Moim nieskromnym marzeniem foto było wejść w posiadanie kultowej M6, która jest z każdym rokiem coraz piękniejsza (i droższa rzecz jasna). Niemniej zawsze z błyskiem w oku patrzyłem na starą linię aparatów R od Leica, które nie były drogie, wręcz przeciwnie można je spokojnie i teraz kupić w przedziale cenowym od 1000-1500 PLN (np. R4). Żyłem jednak w przekonaniu, że co z tego, że kupie tanio body, jeśli przyjdzie mi wydać kilka tysięcy na obiektyw? Pomimo radości dla oka, jakie ta linia powodowała (prócz R8 i R9 rzecz jasna), to człowiek zawsze obchodził się smakiem, aż do dość przypadkowego momentu.


W jednym z serwisów ogłoszeniowych pojawiło się ogłoszenie o sprzedaży Leica R4, ale z informacją, że nie wiadomo czy aparat właściwie działa. Egzemplarz wyglądał na taki, który był w stanie idealnym, ale potraktowany plastikową (niepasującą) zaślepką w miejscu bagnetu i taśmą klejącą (oczy krwawiły na ten widok). Zainteresowałem się temat, tym bardziej że jej cena przez brak potwierdzenia jej sprawności, była całkiem atrakcyjna. Szybki kontakt ze sprzedającym, który o dziwo wysłał mi aparat do testów bez żadnych zabezpieczeń finansowych (ogromnie szanuje, że są na tym świecie ludzie, którzy wierzą w innych ludzi), a ja przeżyłem chwile strachu i euforii, w ciągu kilku minut.

Faktycznie po odpakowaniu aparatu, okazało się, że był w stanie absolutnie idealnym. Sprzedający opowiedział mi o aparacie i jego pochodzeniu, jego ojciec miał się mocno pałać fotografią w przeszłości i aparat pozostał. Był/jest on niesamowitym pedantem zapewne, bo naprawdę rzadko spotyka się aparat w tak dobrym stanie, biorąc pod uwagę, że ma on ponad 40 lat. Po pierwszych testach zauważyłem, że nie jestem w stanie zablokować naciągu, by założyć film. Przycisk od zwolnienia blokady nie reagował na wciskanie. Do tego zablokowany spust migawki. Pomyślałem, że to może przez brak baterii? Często aparaty posiadające elektroniczne wyzwalanie migawki tak właśnie miały. Dziełem przypadku okazało się, że mam pasującą baterię, więc szybko włożyłem ją do aparatu, licząc, że to będzie rozwiązanie całego problemu.
Niestety nie było. Aparat dalej nie działał.
Ależ byłem zawiedziony. Trafił się aparat w stanie absurdalnie idealnym, ale co z tego, jeśli nie działa. Byłem szczerze rozczarowany, a z drugiej zafascynowany jak ciekawy i świetnie wykonany ten aparat był. Wiedziałem, że nawet jeśli będę musiał go odesłać, to będę szukał analogicznego. Spust migawki wydawał piękny dla uszu dźwięk, charakterystyczny naciąg, który pracował w niewielkim zakresie i zawsze wracał do pozycji wyjściowej po przesunięciu filmu. Do tego piękne oznaczenia, jakościowe wybieraki i przyciski, kawał świetnego sprzętu, ale najpewniej ten efekt potęgował jego doskonały stan.

Pomyślałem, że to nie może się tak skończyć. W wizjerze widziałem, że powinny wyświetlać się informacje o dobranym przez aparat czasie i trybie, który jest wybrany, nic z tych rzeczy się nie pojawiło, więc albo uwalona elektronika albo problem z baterią? Odkręciłem element u spodu, który skrywał baterie, po cichu licząc, że może ją źle włożyłem?

Okazuje się, że włożyłem ją odwrotnie. Cóż za fantastyczne uczucie kombinacji poczucia winy i radości, że oto pojawił się najbardziej racjonalny powodów, dlaczego aparatu nie działał. I zgadnijcie co? Leica odzyskała życie. Spust migawki pozwolił się wcisnąć i wydał z siebie piękny dźwięk. Radości nie było końca.

Oczywiście potwierdziłem ze sprzedającym, że najpewniej aparat działa, a przynajmniej wykazuje znaki. Komora wydaje się być szczelna, na czasy reaguje i działa pomiar światła. Nie mogę się doczekać, by załadować do niej film i oddać się przyjemności robienia zdjęć. Jest jednak problem obiektywu, na szczęście te można złapać nawet w okolicach 1 000 PLN, a ja jeszcze nie zdecydowałem czy będzie to bardziej 35mm f2.8 Elmarit czy bardziej 50 mm f2 Summicron. Wedle społeczności oba dają doskonałą jakość zdjęć. W stawce pozostaje jeszcze zoom, ale boję się utraty jakości obrazka przy zmienno-ogniskowej optyce (chociaż czytałem wiele opinii, że ten problem nie dotyczy reddota).




Sam aparat jest piękny, doskonale utrzymany i kilka lat świetlnych nad pozostałym sprzętem, który kupiliśmy. Stan aparatu jest chyba po stokroć ważniejszy niż jakość jego wykonania, bo jestem przekonany, że ta sama leica odrapana nie robiłaby żadnego wrażenia, a plastikowa Konica POP w bardzo dobrym stanie, dawałaby pewnie dużo więcej radości.
Biorę się za testy jak tylko kupie obiektyw i efektami podzielę się z Wami wkrótce.
Śledź stałkę na:
Last modified: 13 lutego 2025
1 Komentarz
Dodaj komentarz

[…] Leica R4 – ten analogowy aparat jest inny niż wszystkie. Poznajcie mój nowy nabytek #analoglife […]