Podejrzane byty, mieszanie ludziom w głowach i Warszawa. Czy gra Thaumaturge jest dziwna? Tak. Fajna? Jeszcze jak!
Muszę przyznać, że od samego początku projekt studia Fool’s Theory mnie intrygował. Nietypowy i trudny do wymówienia tytuł, podejrzane i obrzydliwie piękne maszkary, polskie miasto pełne różnic kulturowych z początku XX wieku. Czy to nie brzmi cudownie?
Brzmi! Ale jak się gra? Na to pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć zero-jedynkowo, ponieważ ekipa ze studia Fool’s Theory porwała się na głębokie wody ze statkiem, który lubi od czasu do czasu przeciekać. Tylko wiecie co? Ta podróż jest zaskakująca wciągająca! Pozostaje tylko łapać za ster i wyruszyć w nieznane!
The Thaumaturge – Kłania się Wiktor Szulski
W polskiej produkcji wcielamy się w Wiktora Szulskiego, czyli taumaturga, arystokratę i podróżnika w jednym. Cierpi on niestety na pewną dolegliwość, od wielu lat szukając odpowiedniego lekarstwa. Ostatecznym rozwiązaniem może okazać się pewna osoba o niezwykłych umiejętnościach. Tak przynajmniej mówią ludzie na wsi. A z punktu widzenia gracza jest to ważna sprawa.
Na początku jesteśmy wręcz skazani na poszukiwanie cudotwórcy, więc na wycieczkę do wspaniałej Warszawy przyjdzie pora dopiero później. Gra oferuje więc przedsmak rozgrywki w postaci krótkiego wstępu, który uchodzi za samouczek. W ten sposób zapoznamy się z mechanikami, walką i eksploracją. Dodatkowo odblokujemy nowe i kluczowe opcje.
Szczerze? Przypadł mi do gustu taki start, bo doskonale wprowadza w świat gry i nietypowe mechaniki. Dodatkowo scenarzyści podeszli do głównego wątku z sercem, bo tak naprawdę stale się on zmienia. Na początku dotyczy dolegliwości, następnie śmierci ojca, potem rozwiązywaniu rodzinnych tajemnic, a więc nie ma czasu na nudę. No i nie patrzcie tak na mnie, bo to nie są spoilery – o wszystkim wiedzieliśmy jeszcze przed premierą.
Ogólnie sprawę ujmując, historia The Thaumaturge jest mocną stroną gry. Bywa ciekawa, nieprzerwanie zachęca do rozwiązywania kolejnych zadań i pozwala odkrywać coraz to bardziej intrygujące tajemnice. Wielka brawa należą się scenarzystom za rozpisanie postaci, które są z krwi i kości. Przykład? Wiktor jest charyzmatyczny, cięty i elokwentny. Słuchanie dialogów z nim to wielka przyjemność. Szczerze? Nie spodziewałem się, że Polacy aż tak dobrze poradzą sobie z tym zadaniem po dosyć średniej historii „Siódemki”.
Warto również pochwalić tło historyczne, które nieprzerwanie daje o sobie znać. Mówię tutaj głównie o mieszance kulturowej i kilku klasach społecznych, dlatego dodatkowo obserwujemy różnego rodzaju konflikty związane chociażby z rasizmem. Mimo że czasem są one nieco „przymuszone”, w ogólnym rozrachunku nadają grze dodatkowej specyfiki i klimatu. Mało jest gier poruszających dokładnie ten okres historyczny z dodatkiem „magii”.
Tha Thaumaturge – Ustawcie się w kolejce, żeby dwa razy…
Po uporaniu się z początkiem, który potrwa ok. godzinki, trafimy do Warszawy, otrzymując tym samym większą swobodę w działaniu. I to właśnie wtedy rozpocznie się prawdziwa zabawa! Z czasem do naszego dziennika trafią kolejne misje (również poboczne, które wcale nie odstają poziomem). Jeśli tylko poświęcimy nieco więcej czasu na eksplorację, bo, jak się okazuje, nie mamy tutaj do czynienia z typowymi wykrzyknikami, ogrom dodatkowych zadań pojawi się po znalezieniu konkretnego przedmiotu. Co jest super!
Co mnie zaskoczyło najbardziej, zadania są naprawdę angażujące i ciekawe. Wszystko przez rolę Wiktora jako taumaturga, który potrafi odczytywać pewne przedmioty. Dosłownie! Mam tutaj na myśli uczucia, wspomnienia właściciela tych rzeczy. Dodatkowo bohater potrafi korzystać z odpowiedniego zmysłu wskazującego drogę i podświetlającego istotne szczegóły. Przypomina to nieco rolę detektywa o nadludzkich możliwościach (coś podobnego widzieliśmy w Wiedźminie).
Skoro już przy tym jesteśmy, tacy – jak to mówią obywatele Warszawy – magicy potrafią korzystać jeszcze z mocy salutorów. Niebywałe maszkary nie tylko wspomagają gracza w walce, lecz także w dialogach, jeśli mamy wystarczająco rozwinięte umiejętności. Ubolewam jednak na tym elementem, ponieważ nie do końca czuję jego sens. W ogólnym rozrachunku ulepszałem i tak wszystkiej zdolności po kolei. I to nie z powodu zadań czy dialogów, po prostu mogłem sobie na to pozwolić.
Nie będę też tutaj nikomu wciskać kitu – moce są nad wyraz rozczarowujące. Dotyczą zazwyczaj pasywnych bonusów lub konkretnych zagrań podczas walki. Tak o to docieramy do kolejnej bolączki The Thaumaturge – potyczek. Bardzo szybko zdałem sobie sprawę, że na dłuższą metę bitwy są powtarzalne i schematyczne. Cały koncept opiera się na wykonywaniu odpowiednich zagrań.
Są oczywiście zwykłe ciosy czy też obniżanie specjalnych punktów przeciwnika, żeby wykonać odpowiednią kombinację. Z czasem pojawią się także dodatkowe moce salutorów – im więcej ich mamy, tym więcej ciekawych możliwości zaoferuje gra. To akurat ważne, bo każdy byt znacząco się od siebie różni i nie zawsze dobrym rozwiązaniem pozostaje korzystanie tylko z jednego kolegi. Ba, wskazane są nawet zmiany!
Niektórzy przeciwnicy wyróżniają się potężną umiejętnością lub wzmocnieniem, które można zablokować umiejętnością „duchowych” kolegów. Fajne? Fajne, ale na dłuższą metę zawsze wygląda to tak samo. Atak określonym pomocnikiem, następnie najlepsze ciosy bohatera i tyle. Powtórz aż do wygrania. Szkoda, ponieważ gra oferuje kilka prędkości zagrań, więc można było się tutaj pokusić o większą liczbę zdolności i sensowniejsze urozmaicenie przeciwników.
Samych salutorów należy jednak pochwalić. Na początku dostępny jest tak naprawdę jeden. Dopiero z kolejnymi fragmentami rozgrywki znajdujemy kolejnych pomocników, co jest bardzo satysfakcjonujące. Na początek wystarczy znaleźć się w pobliżu takiego bytu, następnie odszukać osobę, która jest z nim związana. Na koniec pozostaje wykonać pewne zadania i pokonać go w walce. Szczerze? Uwielbiałem poszukiwania kolejnych, bo znacząco usprawniają rozgrywkę i są naprawdę ciekawymi tworami. A same zadania? Cudo.
The Thaumaturge – Klejnot w koronie
Mam nadzieję, że nie odpuściliście sobie tej recenzji po dosyć przeciętnej walce, ponieważ przechodzę do prawdopodobnie najważniejszej części tekstu. Warszawa jest po prostu przepiękna, tętni życiem i zachwyca architekturą. Miasto podzielono na kilka obszarów, dlatego Wiktor może odwiedzić Powązki, Śródmieście czy Powiśle. I wiecie co? Każde z tych miejsc różni się od siebie diametralnie.
Doskonale podkreślono ubogie obszary pełne smutku i beznadziei. A te ubrania i zachowania? Wpisują się doskonale w klimat produkcji, która rozgrywa się na początku XX wieku. To po prostu czuć z każdym krokiem postawionym na wyjątkowo dopracowanych ulicach. Twórcom udało się również podkreślić problemy klasowe czy rasowe. Na każdym kroku możemy zobaczyć jakieś konflikty, które podnoszą tylko rangę i znaczenie tego świata. Czapki z głów!
Jestem też zachwycony wieloma odniesieniami do rzeczywistych miejsc. W produkcji faktycznie pojawiają się historyczne postacie czy budynki. Co ciekawe, są również miejsca z konkretnymi widokami do podziwiania określonych (można powiedzieć) zabytków. A na domiar dobrego dodano zapiski, które tylko poszerzą wiedzę grającego. Ogólnie to dziennik Wiktora jest zrobiony bardzo dobrze i wszystko można w nim znaleźć. Często miałem przyjemność z niego korzystać.
Podoba mi się również to, że gra ma własny styl artystyczny oparty właśnie na polskich fundamentach. A to wciąż nie wszystko! W sieci już możecie znaleźć liczne nawiązania do polskiej kultury czy rozrywki. Podam to na przykładzie, jeden z mieszkańców mówi, że nie może znaleźć pracy ze względu na wykształcenie. Kojarzycie? Takich smaczków jest zdecydowanie więcej i prawie zawsze sprowadzały na moją twarz uśmiech.
Pochwalić muszę też wizję artystyczną ze względu na kolorystykę. Wystarczy rzucić okiem na imponująco szarą paletę barw, która doskonale wpisuje się do świata pełnego rasizmu, problemów społecznych i kulturowych. Bardzo dobrze współgra też z oświetleniem, które potęguje klimat wielu placówek. Ba, nawet pogoda z ulewą na czele świetnie podkreśla beznadziejność i konfliktowość tego świata.
Dobra, dobra! Zbyt kolorowo być nie może być też w kwestii optymalizacji. Po załadowaniu nowych obszarów gra ma problem z wygenerowaniem szczegółowej grafiki. Zdarzają się także spadki klatek w określonych miejscach. Niestety, ale nie udało się uniknąć pewnych problemów podczas rozgrywki.
Jestem też negatywnie nastawiony do wymieszania kilku języków. Nie powiem, też jest w to w jakiś sposób klimatyczne i pasuje do świata tak zróżnicowanego kulturowo. Tylko czemu są to aż tak bezczelne zwroty? No i dlaczego nie ma polskich głosów? Nasz język powinien być tutaj na pierwszym miejscu, zwłaszcza że wiem, że po angielsku mówią właśnie Polacy. O co tutaj chodzi?
Oczywiście głosy to poziom światowy, dlatego voice acting mimo wszystko jest dla mnie ogromny plusem. Inaczej sprawa wygląda z pozostałymi dźwiękami. Ogólnie bardzo lubię brzdęki, tło czy salutorów. Problem zaczyna się w niektórych miejscach, gdy otoczenie wydaje się wręcz sztuczne. Dworzec? Jakieś tam delikatne szepty w tle dorzucono, żeby właściwie były. Na szczęście w mieście jest zdecydowanie lepiej. A muzyka? Nie zwróciłem na nią specjalnej uwagi. Wiedźmin 3 pozostaje niezagrożony.
The Thaumaturge – Podsumowanie recenzji
W ogólnym rozrachunku polska produkcja jest wyjątkowa, specyficzna, kusi klimatem, reklamuje fantastyczne miejsce i czas akcji. Jest jednak kilka „ale”. Wiele elementów po prostu znacząco odstaje. Najlepszym przykładem może być chociażby walka, która pozostawia wiele do życzenia. Mam wielką nadzieję, że twórcy kiedyś skuszą się o stworzenie kolejnej części, ponieważ widzę olbrzymi potencjał na przyszłość. Mimo wszystko produkcję polecam z całego serca! Idealna dla fanów dobrych opowieści z nietypową oraz rzadką oprawą w szerokim rozumieniu tego słowa.