Nigdy nie byłem specjalnym fanem „Stardew Valley”. Grałem, nawet dużo, jednak zawsze traktowałem tę grę, jako formę odstresowania. Posadziłem kilka marchewek lub dyń, nakarmiłem zwierzęta, nałowiłem ryb i gotowe. Mogłem zająć się innymi sprawami. Wracam do tego tytułu nieczęsto, ale jednak wracam. Może właśnie ze względu na sentyment moją uwagę zwróciła gra „Stranded Sails”. Mocno inspirowana „Stardew Valley”, jednak mniej wciągająca.

Moim zdaniem problemem jest tutaj to, że twórcy nie potrafili się zdecydować, jaką grę tworzą. W „Stranded Sails” wcieliłem się młodego człowieka, potomka kapitana, który wraz z załogą rozbił się na bezludnej wyspie. Musiałem wybudować domy, przygotować ogród, a także dbać o to, żeby zawsze było co jeść. Wygląda to ciekawie, prawda?

Niestety, twórcy w ogóle nie wykorzystali potencjału drzemiącego w „Stranded Sails”. Ta produkcja, aż prosi się o wprowadzenie elementów survivalu!

Na przykład konieczność ciągłego uzupełniania zasobów jedzenia. Tak, aby nikt nie chodził głodny. Stan rozbitków mógłby wpływać na ich zadowolenie, którego niski poziom prowadziłby do różnego rodzaju konfliktów. Nic z tych rzeczy nie ma w „Stranded Sails”!

Pętla gry jest banalnie prosta. Najpierw trzeba zebrać plony, z których należy wyprodukować jedzenie dla prowadzonej postaci. Po co? Odczuwa głód? Nie, każda akcja, nawet chodzenie, powoduje spadek energii. A jeżeli ta spadnie do zera, to bohater zostaje przenoszony na wrak statku. Żadnej kary. Nic, po prostu teleportacja. Po przygotowaniu jedzenia należy wziąć się za eksplorację. Na początku ta pętla mi nie przeszkadzała, jednak po trzech godzinach zabawy stała się nużąca.

Subskrybuj DailyWeb na Youtube!

Przygotowywałem jedzenie, wsiadałem do łódki, płynąłem na jedną z kilku wysp i zaczynałem eksplorację. Szukałem materiałów oraz ukrytych skarbów.

Czasem miałem do dyspozycji mapę, na której klasycznym iksem było zaznaczone miejsce ukrycia skrzyni. Nie przeczę, pierwsze trzy godziny w „Stranded Sails” były ciekawe. Później miałem wrażenie, że widziałem już wszystko. Zbieranie artefaktów i odkrywanie jaskiń stało nużące. „Stranded Sails” brakuje magii, która potrafi przykuć do ekranu na długie godziny.

Moim zdaniem bierze się to z niezdecydowania, o którym wspomniałem w pierwszym akapicie. Mam wrażenie, że miała to być gra mobilna, z jakimś systemem mikrotransakcji. Jednak w trakcie rozwoju postanowiono wydać ją na desktopy. Niestety, granie na komputerze znacznie różni się od zabawy na telefonie lub tablecie. Problemem jest tutaj czas sesji oraz uwaga odbiorcy.

Gdybym miał „Stranded Sails” na urządzeniu mobilnym, to wracałbym do gry raz na jakiś czas. Na przykład w celu zebrania plonów lub gotowego jedzenia.

Do tych dwóch elementów bez najmniejszego problemu można dodać liczniki czasu. Podejrzewam, że nie znudziłbym się tak szybko, jak na desktopie. Tutaj potrzebowałem wyzwań, których w „Stranded Sails” po prostu nie ma.

Mam mocno mieszane uczucia co do tej produkcji. Nie jest szczególnie zła, podejrzewam, że znajdą się odbiorcy, którzy docenią jej niekomplikowaną pętlę. Dla mnie „Stranded Sails” jest powtarzalne, nużące i zdecydowanie zbyt proste. Kilka survivalowych mechanik na pewno rozruszałoby ten tytuł. Bez nich jest tylko wariacją na temat „FramVille” i „Stardew Valley”.