Gdy na mojego maila wpadła propozycja zrecenzowania „Ćmy” stwierdziłem, że lepiej będzie porozmawiać ze scenarzystą tego komiksu.
Sam materiał jest świetny i zachęcam do polowania na wydane już zeszyty. Z Tomaszem Grodeckim postanowiłem porozmawiać, ponieważ obrazkowe narracje i polska kultura komiksu są mi szczególnie bliskie. Chciałem z kimś o tym porozmawiać i uznałem, że twórca „Ćmy” idealnie wpisze się w mojej potrzeby. Udało nam się zdzwonić i wymienić się uwagami na wiele różnych tematów. Parę razy dostało się też Supermanowi…
O „Ćmie”, polskiej popkulturze, polskich komiksach, eksperymentalnej narracji oraz o tym, dlaczego underground jest dalej ważny, opowiada Tomasz Grodecki
Adrian: Nie spodziewałem się, że jeszcze trafię na kogoś, komu będzie się chciało wydawać komiks w 2023 roku.
Tomasz: Kiedyś zeszytówka mogła kosztować 10 złotych, a dzisiaj, przy dobrych wiatrach, musi kosztować 15 złotych. To jest spowodowane cenami papieru! Niestety, my przyzwyczailiśmy się do ery TM-Semic, do ery Dobrego Komiksu, kiedy mogliśmy kupić komiks za 5 złotych.
Dzisiaj, w przypadku mniejszych produkcji, jest to po prostu niemożliwe. W dużej mierze komiksy w Polsce to underground. Wydawnictwa pomagają w dystrybucji tych autorskich projektów. Czasem czytelnicy się denerwują, że dany komiks wychodzi raz do roku.
Ja zawsze mówię, że lepiej, gdy wychodzi raz do roku niż wcale. Czasem ktoś zbiera materiał cały rok i wydaje świetnie dopracowaną zeszytówkę.
Tak. Niestety to jest smutna prawda, ale zostawmy na boku te rozważania dotyczące trudnej sytuacji na rynku. Wróćmy do „Ćmy”. Skąd pomysł na taki materiał? Ma to klimat komiksów nie tyle superbohaterskich, ile autorskich. Na dodatek tworzysz bardzo skondensowane historie…
Jeśli chodzi o suberbohaterszczyznę, to lubię takie rzeczy jak „Powrót Mrocznego Rycerza”. Lubię to, co pisze Tom King. Trafia do mnie „Mister Miracle” oraz „Vision”. Różnego rodzaju eksperymenty, ten komiksowy postmodernizm, nie jest mi obcy. Zabawa narracją wydaje mi się ciekawsza w takich tytułach niż klasyczna superbohaterszczyzna, która sprawia wrażenie, przynajmniej dla mnie, dość skostniałej.
„Ćma” miała się wyróżnić na polskim rynku superbohaterów. Po dłuższej przerwie w wydawaniu tego typu tytułów przydałby się powiew świeżości. Dlatego „Ćma” jest, jaka jest! A epizody są skondensowane, bo nie mamy gwarancji, że ten tytuł utrzyma się na rynku. Dzięki temu można wejść na konwent, zapłacić 15 złotych i wyjść z zeszytówką. Przy ciągłej narracji trudno byłoby wsiąknąć w to uniwersum.
Dwa zeszyty się sprzedały. Już pracujemy nad trzecim, ale ja mam w głowie cały świat. Nie chciałem tworzyć rozwleczonej genezy postaci na osiem odcinków. Wolę po prostu zaserwować po dwa krótkie szorciki, w każdej zeszytówce coś gdzieś zmieścić. Dzięki temu jestem w stanie to uniwersum przedstawić w pełni. Jednym się to spodoba, a drugim nie. Żyjemy w erze Facebooka, bardzo szybkiego przepływu informacji, i wydaje mi się, że taka forma krótkich epizodów dla współczesnego czytelnika może być nawet bardziej przystępna.
Myślę, że to dobry trop. Pokolenie TikToka jest w stanie utrzymać uwagę maksymalnie przez 15 sekund…
Dokładnie! O tym też jest „Selfie trumienne”, jeden z epizodów, który komentuje to, co widzimy na naszych oczach. Żyjemy w cyfrowej erze, która całkowicie zawładnęła naszym życiem.
Wspomniałeś, że masz w głowie cały świat. Czy to znaczy, że planujesz rozwijać postacie poboczne?
Absolutnie jak najbardziej! Już chciałem wprowadzić nowe postaci, ale nie mogę przesadzić z ich nadmiarem. Docierają do mnie sygnały, że Mol jest szczególnie lubiany wśród czytelników, jednak nie sądzę, że będzie odgrywał tak ważną rolę, jak w epizodzie „12:24”
To jest w ogóle ciekawy epizod, bo dochodzi tam do zabawy czasem…
Tak, ale to nie tyle zabawa czasem, ile zabawa formą. Uwielbiam to robić, inspiruję się „Hawkeye’em”, za którego odpowiadają Matt Fraction i David Aja. Ważne są dla mnie też prace Toma Gaulda. Uważam, że tylko w komiksie możemy pokazać takie rzeczy. W „12:24” powtarzane są te same kadry, czytelnik ma wrażenie, że coś do niego wraca, trochę zmienione. Myślę, że w filmie można to osiągnąć, ale już w literaturze, moim zdaniem, niekoniecznie.
Jest też taka scena w „Hotelu Rubikon”, gdzie Ćma przemierza pokoje. Scenę zainspirowało „Scooby Doo” (sic!), gdzie postacie biegły na prawo i lewo, mijały się. W przypadku „Ćmy” z hotelu w ten sposób tworzy się labirynt. Dla mnie zabawa formą jest ważna, ale nie możemy zapominać o treści, która jest najważniejsza.
W „Ćmie” zauważyłem, że bardzo fascynuje Cię dwudziestolecie międzywojenne. Nie jesteś pierwszą osobą, u której to widzę.
Tutaj na pewno znaczenie ma kontekst literacki. Mam na myśli pulp, powieści groszowe, powieści za pięć centów. To był dawny odpowiednik gier wideo. Inwazje obcych, jakieś horrory, romanse oraz kryminały. Z tego „Ćma” mocno czerpie, tak samo, jak z powieści awanturniczej. Czasem śmieję się, że tej postaci bliżej do Indiany Jonesa niż do Supermana.
Jednak jest to bohater, który ciągle wpada w tarapaty, nie zawsze sam wychodzi z opresji, a już na pewno to nie jest taki Superman, który przyjmuje kule na klatę i ma supermoce. Odwrotnie. Ćma ma supersłabość, czyli pociąg do światła.
A czemu dwudziestolecie międzywojenne? To niesamowity okres z kilku względów. Dopiero co odzyskaliśmy niepodległość, ale z drugiej strony wiązało się to z różnymi problemami. Prezydent Gabriel Narutowicz został zamordowany. Józef Piłsudski dokonał przewrotu majowego. Odzyskaliśmy niepodległość, ale zastanawialiśmy się, w którą stronę ta Polska ma pójść.
Ważne wydaje się też życie kulturalne Warszawy. Ćma, za dnia Cyprian Leopold Różewicz, jest artystą i zna całą śmietankę stołecznej awangardy. Uznałem, że będzie to ciekawe, ponieważ mówimy o Warszawie bardzo witalistycznej, tętniącej życiem, która dopiero się odradza. Tak chciałem przedstawić to miasto.
Udało Ci się to uchwycić w „Hotelu Rubikon”.
Miło słyszeć.
Mam wrażenie, że niespecjalnie przepadasz za Supermanem i komiksem superbohaterskim…
One mi się trochę przejadły. Tych komiksów wyszło wiele i były do siebie do tego stopnia podobne, że szukam czegoś innego. Wiem, że Tom King jest bardzo krytykowany za to, co robił przy Batmanie, ale jak się sięgnie po jego komiksy w stylu „Mister Miracle’a”, to czuć powiew świeżości. To coś nowego! Podoba mi się, że King potrafi w swoich historiach zawrzeć wątki autobiograficzne związane z przechodzoną depresją, z problemami nerwowymi… Tom King był agentem CIA, co też ma odbicie w jego narracji. Jego komiksy stają się przez to bardzo autorskie. Wręcz intymne.
Jeśli chodzi o takie rzemieślnicze komiksy superbohaterskie, to z tego się wyrasta. Potrafię docenić natomiast klasykę, taką jak „Superman na wszystkie pory roku” lub „Spider-Man: Niebieski”. Po prostu na rynku było też mnóstwo takich seryjniaków, które po przeczytaniu od razu się zapomina. One nic nie wnoszą do mojego życia. Natomiast takie eksperymentalne komiksy, jakie tworzy Tom King, to jest fajny kierunek.
Nie sądzisz, że to gry komputerowe teraz przejmują rolę kluczowego medium intertekstualnego?
Też jestem graczem i dla mnie absolutnym objawieniem była „NieR:Automata”. To już nie jest gra, ale doświadczenie. Yoko Taro to absolutny mistrz, jeśli chodzi o taki eksperymentalny storytelling. Myślę, że w wielu komiksach tego właśnie brakuje.
Przeszliśmy z jednego medium do drugiego. Komiksy pełnią coraz częściej funkcję ilustrowanych scenariuszy właśnie do filmu czy gier. Warto się zastanowić, czego gry nie są w stanie przekazać. Dla mnie jest to przede wszystkim zabawa formą i to, co dzieje się w naszej głowie poza kadrami.
Nie boisz się tego, że to, co chcesz przekazać w „Ćmie”, utonie w stereotypowym myśleniu o komiksie?
Myślę, że „Ćma” może już zginąć w podziale komiksu: wysokiego, niskiego, superbohaterskiego i autorskiego. Znajomy recenzent napisał do mnie, że obawia się, że „Ćma” jest zbyt superbohaterska dla fanów komiksów nietrykociarskich, a za mało superbohaterska dla trykociarzy.
Ćma ma supersłabość, w narracji znajdziemy dużo awanturniczości, trochę kryminału i noir. To nie jest taki typowy Superman. „Ćma” to seria balansująca na krawędzi komiksu superbohaterskiego i kryminalnego, na dodatek są tutaj też elementy retrofuturyzmu. Pomieszanie z poplątaniem.
Komiksy są po prostu medium. Mogą być piękne i ambitne, opowiadać ważne historie oraz przejmujące fabuły. Jeśli ktoś się interesuje kulturą, to powinien być otwarty na wszystkie media. Doceniać różne formy wyrazu, bo w każdej twórcy są w stanie zaprezentować coś pięknego. Możemy przejść ambitną, stymulującą intelektualnie grę albo oddać się lekturze taniego harlekina.
A Ty, jako twórca, jak postrzegasz współczesną polską kulturę komiksu?
Trudne pytanie. Nasza popkultura jest niezwykle intymna. Twórcy, którzy angażują się w te projekty, siedzą nad nimi dniami i nocami, przekazują historie, które są niesamowicie emocjonalne i osobiste. Tym wydaje mi się, że polska popkultura odróżnia się od amerykańskiej. Tam liczy się produkt, a niekoniecznie dzieło.
Pewien amerykański scenarzysta powiedział, że w Polsce popkultura jest fanowska. Ludzie sprzedają swoje rzeczy na konwentach, tworzą z miłości do historii. To jest coś, co jednoczy ludzi, a nie po prostu kolejny scenariusz. Polska popkultura ma dużo do zaoferowania. Ona opiera się na szczerych i osobistych narracjach.
„Ćma” też otrzymuje fanarty.
Tak, kilka z nich zostało opracowanych przez znanych rysowników, ale nie mogę powiedzieć których. W przypadku dwóch osób podjęliśmy współpracę. W pierwszym zeszycie jest fanart Rafy Jankowskiego, który narysował jeden z epizodów w zeszycie drugim. Tam też znajduje się fanart rysownika, który pracuje nad trzecim zeszytem. No dobra, to Grzegorz Kaczmarczyk (śmiech).
Chciałem w ten sposób podziękować ludziom, którzy angażują się w moje opowieści. Cieszę się, że wiele osób zdecydowało się samemu rozbudowywać to uniwersum. Jest to dla mnie cenne i fajne. „Ćma” bez czytelników by nie istniała. To dzięki nim jestem na konwentach i mogę dalej promować swoją pracę.
Cieszę się, że odzew jest pozytywny. Jeśli dalej będzie zainteresowanie, to utrzymam projekt.
Ciekawe spojrzenie! Nigdy tak nie postrzegałem polskiej popkultury!
To ma swoje plusy i minusy. Polska popkultura to scena ziniarska. To ludzie, którzy sprzedają komiksy na konwentach, wychodzą czasem na nich ledwo na zero. Z drugiej strony są takie postacie jak Bartosz Sztybor. Jego początki to ziny, a teraz pracuje w CD Projekt Red.
Mamy takie piękne transfery. Od pucybuta do gwiazdy. Dzięki różnym studiom growym rysownicy i scenarzyści mogą pracować przy komercyjnych projektach.
Nie ma w Tobie takiej autorskiej potrzeby bronienia swojego dziecka za wszelką cenę.
W sumie tak. Jeśli ktoś mi narzuca swoją wizję w recenzjach, to pozostaję krytyczny. Ale jeśli ktoś tworzy własne fanarty? Czemu nie!
Z recenzji też dużo czerpię, chociaż często działają mi na nerwy (śmiech). Wielu czytelników chciałoby, żeby Ćma był takim klasycznym superbohaterem, który zawsze zwycięża. Natomiast mnie łatwiej identyfikować się z postacią, która nie jest doskonała i czasem upada. Taki typ awanturnika, który musi bazować na sprycie, wydaje się dla mnie ciekawszy niż Superman…
Znowu dostaje się Supermanowi…
Tak, paradoks polega na tym, że ja wiele komiksów z tą postacią naprawdę cenię! Nie neguję kultowości tego bohatera. Ale Ćma musi być inny. To komiks pulpowy, retrofuturystyczny, awanturniczy, detektywistyczny.
Superman to ojciec superbohaterów, a Ćma jest dekonstrukcją mitu superbohatera. On nie ma supermocy, ma supersłabość. Paraliżuje go światło, stąd bierze się jego pseudonim. To jest zerwanie z konwencją superbohaterską. Nie spotkałem się jeszcze z bohaterem posiadającym tylko supersłabość.
A czy doczekamy się dłuższego zeszytu „Ćmy”?
Myślę, że tak. Mam coraz więcej pomysłów. Z czasem myślę, że jak opanuję lepiej dłuższą formą, to z nią zaryzykuję. Może się uda zwiększyć liczbę stron, ale w przypadku podwyżki cen druku, nie będzie to możliwe.
To mam nadzieję, że w kolejnych miesiącach będzie lepiej i dziękuję za rozmowę!
Dzięki!
Szczególnie cenię sobie polski komiks, dlatego wręcz rzuciłem się na zeszyty z serii „Wydział 7”