Pisanie o tych słuchawkach jako tańszej alternatywnie AirPodsów jest sporą niesprawiedliwością, bowiem całkowicie niesłusznie stawia je w pozycji podrzędnej do produktu Apple. Stosunek jakości do ceny jaki otrzymujemy w przypadku PaMu T6 Slide sprawia jednak, że określenie to samo ciśnie się na klawiaturę.
O moich pierwszych wrażeniach związanych z PaMu T6 Slide mogliście przeczytać na łamach DW nieco ponad miesiąc temu. Od tego czasu słuchawki te są ze mną niemal codziennie i nic nie wskazuje na to, aby miało się to w najbliższym czasie zmienić. Mając możliwość porównania ich działania z AirPodsami (które wciąż pozostają liderem rynku, jeśli chodzi o tego typu urządzenia), jedynie utwierdziłam się w przekonaniu, że jest to sprzęt, który w żaden sposób nie odstaje od znacznie droższej konkurencji. Zacznijmy jednak od początku.
PaMu T6 Slide. Kultowe słuchawki z Indiegogo na testach DW – pierwsze wrażenia
Zarówno w tym, jak i w poprzednim wpisie, chciałam się skupić przede wszystkim na aspekcie funkcjonalnym słuchawek. Nie mniej, jeśli interesuje Was specyfikacja techniczna urządzenia, pod spodem znajdują się najważniejsze informacje, ze strony producenta.
- Typ słuchawek: dokanałowe TrueWireless
- Łączność: Bluetooth 5.0
- Akumulator: 2000mAh+85mAh*2, szybkie ładowanie przez USB-C
- Czas pracy: do 10 godzin, czas pracy z etui do 60 godzin
- Zasięg: 10 m
- Informacje dodatkowe : Qualcomm QCC3020, certyfikat IPX6,
- Dostępne kolory: czarny, biały, zielony
PaMu T6 Slide to przede wszystkim niebanalny design. Niestety nie idzie to do końca w parze z funkcjonalnością.
Moją opinię na temat wyglądu T6 mogliście poznać w poprzedniej recenzji. W tym przypadku nic się nie zmieniło, dalej uważam, że słuchawki w czarnej wersji wyglądają nieco archaicznie. Jednak wśród moich znajomych znalazło się wielu, którym design się bardzo podoba. Warto jednak ponownie podkreślić, że słuchawki przy tym świetnie leżą w uchu i nie ma problemu z ich utrzymaniem nawet przy takich czynnościach jak bieganie czy ćwiczenia.
Dużo większe wrażenie zrobiło na mnie samo etui ładujące, przypominające na pierwszy rzut oka mały głośnik. Niestety, muszę przyznać, że jakkolwiek efektowne, rozwiązanie to średnio sprawdza się przy codziennym użytkowaniu. Etui jest zdecydowanie zbyt duże by zmieściło się do kieszeni spodni (a nawet niektórych kurtek). Sprawia to, że trudno mieć je cały czas przy sobie, jak byłoby to w przypadku standardowych słuchawek. Co prawda bateria w słuchawkach trzyma na tyle długo, że czasem zwyczajnie można byłoby zrezygnować z pudełka, jednak wiąże się to z ryzykiem ich zgubienia.
Biorąc pod uwagę zalety urządzenia, można to jednak wybaczyć.
Wielkość pudełka ma jednak mocne uzasadnienie i jest nim fenomenalna pojemność akumulatora, która umożliwia 5-6 krotne naładowanie słuchawek lub jednokrotne naładowanie… smartfona. Jest to zdecydowanie jedna z największych zalet tego sprzętu. Same słuchawki z powodzeniem wytrzymują standardowy 8-godzinny dzień pracy bez konieczności ich ładowania, jednak w połączeniu z etui niemal całkowicie zapominamy o kablu do ładowania.
Kolejnym sporym atutem jest jakość dźwięku. O tym jednak opowiem nieco więcej w dalszej części wpisu.
Słuchawki Padmate po miesiącu użytkowania – problemy nie zniknęły, ale zdecydowanie można z nimi żyć
Jeśli mieliście okazję zapoznać się z poprzednim wpisem o T6, możecie pamiętać, że dwie rzeczy w szczególności przeszkadzały mi w ich początkowym użytkowaniu. Pierwszą z nich był problem ze zrywającą się łącznością z laptopem. Niestety, nie udało mi się go rozwiązać, chociaż po kilku dniach resetowanie podłączenia przy dłuższej nieaktywności słuchawek weszło mi w zasadzie w nawyk. Ponownie chciałabym podkreślić, że problem nie występuje w ogóle w przypadku połączenia z innymi urządzeniami.
Drugą problematyczną kwestią było sterowanie. Słuchawki albo w ogóle nie reagowały na gesty, albo były na nie zbyt czułe. Dodatkowo poszczególne kombinacje gestów były nieco mylące. Tutaj znowu wygrała siła przyzwyczajenia. I choć wciąż zdarza mi się przypadkowo zmienić lub wyłączyć piosenkę przy próbie poprawienia słuchawki w uchu, inne gesty zdążyłam opanować do perfekcji.
PaMu T6 Slide vs. AirPods, nierówna konkurencja jedynie na pierwszy rzut oka
PaMu były moim pierwszym zetknięciem ze słuchawkami bezprzewodowymi. Mimo zadowolenia ze sposobu ich działania, od początku chciałam porównać jak poradzą sobie w starciu z innym modelem. AirPods, jako lider rynku wydawał się naturalnym wyborem, chociaż różnica cenowa między oboma modelami sprawiała, że miałam wątpliwości, czy takie porównanie ma w ogóle sens. W momencie pisania tej recenzji AirPods kosztują ok. 749 złotych, a słuchawki Padmate wyceniane są na stronie producenta na 69 USD. Nawet z kosztami przesyłki to ponad połowa mniej!
Niestety, AirPods były ze mną zbyt krótko, abym mogła zrobić pełne porównanie obu modeli. Te kilka godzin wystarczyło jednak, aby sprawdzić najważniejsze funkcje najsłynniejszych słuchawek świata i porównać je z tymi, które posiadają PaMu. Wynik był dla mnie sporym zaskoczeniem! Chociaż w przypadku innego sprzętu Apple jestem niemal bezkrytyczna, w przypadku AirPods liczyłam na zdecydowanie więcej.
Jeśli chodzi o jakość dźwięku, zwycięzcą jest dla mnie T6. Dźwięk jest czystszy i wyraźniejszy niż w przypadku AirPods. Różnica między oboma modelami najbardziej widoczna była jednak w zatłoczonym pomieszczeniu czy komunikacji miejskiej – sprzęt od Padmate zdecydowanie lepiej izoluje dźwięk. Słuchawki nie tylko skutecznie zagłuszają dźwięki otoczenia, lecz także mniej do niego „wypuszczają”. Mimo maksymalnej głośności, siedząca kolo mnie osoba nie była w stanie odgadnąć, czego akurat słucham. W przypadku AirPods słyszalne było niemal każde słowo piosenki.
Największą zaletą PaMu jest jednak czas pracy. Osoba, która udostępniła mi AirPods wspominała, że słuchawki trzymają na jednym ładowaniu ok. 5 godzin. Ze strony Apple dowiadujemy się, że jest to ok. 4,5 godzin słuchania muzyki lub do 3,5 godziny rozmowy. Odkąd korzystam z PaMu (czyli ostatni miesiąc), udało mi się wyładować je do końca jedynie raz, i to po ponad 8 godzinach użytkowania non-stop. Samo etui, które pozwala na 5 pełnych ładowań słuchawek, ładowałam jedynie 2 razy. Co prawda w moim przypadku mowa raczej o umiarkowanej intensywności korzystania ze słuchawek, ale musicie przyznać, że mimo to, jest to całkiem niezły wynik.
AirPods wygrywają za to jeśli chodzi o sterowanie, które moim zdaniem jest płynniejsze i bardziej intuicyjne. W przeciwieństwie do PaMu Slide podczas tego krótkiego okresu korzystania nie odnotowałam także żadnych problemów z łącznością. Jak już podkreślałam w poprzedniej recenzji, zdecydowanie wolę design i wykonanie słuchawek Apple, chociaż pod względem wygody noszenia PaMu wcale nie odstają od konkurenta.
Werdykt
AirPods to wciąż świetne słuchawki. Jednak różnica między nimi, a tańszymi niemal o połowę PaMu nie wydaje mi się wystarczająco duża, aby zdecydować się na przesiadkę. Atuty takie jak czas pracy na jednym ładowaniu, czy też lepsza izolacja dźwięku sprawiają, że mogę wybaczyć sporadyczne problemy z łącznością, czy mniej pociągający design.
Z drugiej strony, trzeba jednak wziąć pod uwagę, jak z dwoma różnymi producentami mamy tu do czynienia. T6 to dzieło debiutanta, powstałe z pieniędzy ze zbiórki. Można spodziewać się, że zarówno żywotność sprzętu, jak i jego ewentualne serwisowanie może nie stać na tak wysokim poziomie jak w przypadku Apple. To oczywiście jedynie gdybania, bardzo liczę na to, że firma już niedługo wedrze się do rynkowej czołówki. Zwłaszcza, że produkt, który oferuje, zdecydowanie na to zasługuje!