Ilość postawionych przeze mnie WordPressów tworzy niezłą armię… zombie. Większość z tych instalacji, które zrobiłem raczej straszą i pokazują jak wyglądały niegdyś trendy związane z Web Designem. Znajomi bliżsi czy dalsi, porzucili swoje projekty lub zwyczajnie zaniedbali. Niemniej wszelkiej maści zlecenia na strony, poprawy, postawienie na nowo – to był chleb powszedni. W końcu to dodatkowy dochód, uzupełniający główne źródło przychodu. Oczywiście jeśli tylko jest w nas trochę chęci i możliwości, ale chyba nie muszę Was o tym uświadamiać? Problemów z zleceniami tego typu jest wiele, zaczynając od… dostarczenia treści czy problemów z ciągłymi zmianami, ale także najpopularniejszy – z rozliczeniem. Nie mówię tu jednak o zaległej fakturze, której nie chce nikt zapłacić lecz o niewłaściwej wycenie i niechcianym dziecku… posłuchajcie…
Okres studiów, to chyba okres kiedy najbardziej się chce. I tak odliczając od samego początku: chce się pić duże ilości alkoholu, chce się długo spać, integrować i generalnie dobrze się bawić. By wszystkie te chciejstwa realizować potrzebne oczywiście są pieniądze (i tu sprawnie wracam do głównego wątku), dlatego też zlecenia na strony, to było doskonałe lekarstwo na wszystkie budżetowe problemy. Mimo, że moja przygoda ze studiami dziennymi trwała niedługo, to jednak to właśnie najwięcej w tym okresie robiłem zleceń. Potem wraz z upływem czasu, chęci jakby mniej, by ostatecznie dać sobie spokój (praca + studia zaoczne).
Przyszedł moment, kiedy święty spokój i wolny wieczór czy popołudnie było cenniejsze niż niewielki zarobek, wyciągnięty po przebojach, walkach i przekomarzaniu się. Mój personalny rekord, to kiedy klient na szczęście płacąc z góry (uff!), przypomniał sobie, że miał dostarczyć treści, po 2,5 roku. Miałem dość, odpuściłem.
Ostatnio postanowiłem jednak spróbować swoich sił, po namowach znajomego. Zlecenie proste, polegające na adaptacji szablonu, kupionego w jednym z szablonowych sklepów. Ot prosta, wygodna i szybka robota. Po pobieżnym sprawdzeniu templatki, wyceniłem zlecenia na jakieś drobne kilka wieczorów do posiedzenia, ot symbolicznie, biorąc stawkę za którą mógłbym zostać posądzony o niszczenie rynku. W końcu to dla znajomego.
No i się zaczęło. Treści niegotowe, dostarczane w dużych odstępach czasu, rozjechane CSSy, nie działające skrypty, pomysły i życzenia z kosmosu, zmienianie tego samego po kilka razy. Co gorsza, płatność z góry, w mojej kieszeni no i jak się tu wycofać? Nijak, trzeba zacisnąć i robić dalej. Tak też się dzieje. Temat się ciągnie jak flaki z olejem i w zasadzie końca nie widać. Mam ogromną nauczkę, by następnym razem mocno doprecyzować zakresy takiego zlecenia i nigdy nie dogadywać się na zasadzie: prosta stronka do zrobienia. Mimo tej świadomości, podobnych historii miałem niegdyś więcej. Moja czujność przez ten odstęp czasu została uśpiona, a ja jak prawdziwy amator znów się wpakowałem. Komunały, oczywistość? To prawda, niestety jednak często o nich zapominamy.
Jest jednak morał z tej oczywistej historii. Zachowajcie rozsądek i uwagę, kiedy macie wykonać robotę dla znajomego. Potraktujcie go jak każdego innego klienta, by uniknąć wszelkich nieporozumień, bo często takie historie kończą się potrójnym combo: brak wynagrodzenia, brak strony i… strata znajomego.
Popularne na dailyweb:
- Wyższy podatek dla informatyków. Skarbówka uznała, że programiści zarabiają zbyt dobrze
- Pokolenie Polonii 1 (i nie tylko) – nostalgiczny ranking bajek dzieciństwa część 1
- Największe odkrycie tego milenium. Archeolodzy wykopali ponad 3800-letnie smocze jajo.
- W jakiej kolejności oglądać Gwiezdne Wojny na Disney+?
- Fotograficzne porównanie: iPhone 14 Pro vs Samsung Galaxy S23 Ultra