Ledwo rolkę dopstrykałem w swojej Konice Hexar AF, a  tu nadażyła się okazja i musiałem kupić Konica Big Mini BM-302, bo koło takiego cuda nie da się przejść obojętnie. Zapraszam do kolejnego odcinka z serii #analoglife.

W najbliższym czasie czeka mnie wietrzenie półek ze wszystkim analogami, które ostatnio kupiłem. Niektóre koszmarnie mi się podobały, inne miały świetne szkło. Chciałem je wszystkie przetestować i sprawdzić, by zostawić tylko te, z którymi naprawdę się polubie. Oczywiście najlepiej zostawić by było wszystkie, ale mój wrodzony pragmatyzm mi na to nie pozwala.

//dzisiaj na dailyweb

Najpewniej zostaną ze mną: mju, Mamiya 645 i oczywiście mój ostatni nowy nabytek: Konica Hexar AF, za pomocą której właśnie wypstrykałem rolkę i czekam na wołanie. Cała reszta będzie szukać nowych właścicieli, a tam Yashica T AF, Leica Z2X, która jest świetna, Nikon FE2 i chyba zaczynam zbierać na Leicę M6/7. To oczywiście nie przeszkodziło w kolejnych zakupach, ot okazja była.

Konica Big Mini BM-302 – mała wielka małpka

Big Mini zaraził mnie nasz redakcyjny Daniel, który wspomniał niegdyś, że na nie chorował. To była miłość od pierwszego wrażenia i wiedziałem, że będę musiał ją mieć. Kiedy jednak zobaczyłem jakie możliwości daje ten niepozorny aparat, to byłem szczerze zdziwiony. Na papierze wygląda zdecydowanie lepiej niż chociażby mocno wyhypowany Olympus mju (którego też mam w swojej mini kolekcji), a cenowo wypada kilka razy taniej. Sami zobaczcie kilka przykładowych zdjęć, zrobionych tą małpką:

źródło: analog.cafe

Chyba przypadkiem stałem się fanem marki Konica. W latach 90-tych robili naprawdę świetne sprzęty i mają jeszcze kilka aparatów, które chciałbym od nich mieć. Wszystko za sprawą doskonałej jakości szkieł. Big Mini miał kilka generacji i wersji, a w moim przypadku padło na model BM-302, czyli jedna z ostatnich produkcji wypuszczonych przez Konicę.

1G7A9277 scaled

Oczywiście najważniejszą cechą aparatu jest to, że jest naprawdę niewielki. Mieści się w średniej wielkości dłoni, a i mało tego, jest naprawdę cienki, myślę, że na tyle, że spokojnie włożycie go do kieszeni jeansów, chociaż to bardziej jako manifestacja gabarytu, ale nie róbcie tego, bo to barbarzyństwo. Swój egzemplarz otrzymałem wraz z oryginalnym etui i paskiem, a więc bez problemu możecie zawiesić go na szyi, zamieniając się w japońskiego turystę.

1G7A9279 scaled

Jeśli chodzi o pierwsze wrażenia, to rozmiary robią wrażenie, a dla przeciwwagi silnik, który zwija film jest głośniejszy od pierwszych silników diesla. Nie ma mowy, że nie zwrócicie na siebie uwagi. Pomijając fakt, że dźwięki te brzmią, jakby zwijał film ostatnimi siłami (chybachyba że to mój egzemplarz). Sam interfejs urządzenia jest bardzo prosty i w górnej części mamy dwa przyciski: włącznik i spust migawki.

1G7A9280 scaled

Na plecach urządzenia znajdują się przyciski, którymi możemy zmienić tryby i opcje w aparacie, w tym: samowyzwalacz, kontrola lampy i ciekawostka: zmiana ekspozycji: +1,5 EV i -1,5 EV. Wszystko byłoby bosko, gdyby nie fakt, żeby zmienić te ustawienia, to potrzebujecie ostrego paznokcia, żeby te absurdalnie małe guziczki wcisnąć. Nie sądzę by akurat to było projektowane dla kogokolwiek poza japońskimi, niewielkimi palcami.

W trójmieście aktualnie niepogoda, ale to nie przeszkodzi mi wypstrykać rolkę, a kompaktowy rozmiar Big Mini zachęca, by zabierać go na spacery. Dzisiaj próba generalna, a efektami podzielę się wkrótce!