Nie wiem, czy bardziej rozbawił mnie felieton Przemysława Pająka na łamach SpidersWeb, czy raczej zasmucił. Bo mówcie co chcecie, ale to mocny głos w branży. Jednak wczoraj z niedowierzaniem czytałem jego słowa o tym, że wzrosty Netflixa są oznaką zmierzchu kina. Nie, nie są. Kino ma się lepiej niż kiedykolwiek. Netflix również.

Kasety wideo zabiją kino – panikowali. I co? I nic, nie zabiły. Wcześniej przyszła klasyczna telewizja, później kablówka, a kina ciągle stoją. DVD, ani DivX też ich nie pogrzebały. Nawet internetowe piractwo nie doprowadziła tego biznesu do ruiny. Tak mógłbym wymieniać i wymieniać, a wpływy ze srebrnych ekranów ciągle się srebrzą. Mimo to pojawił się kolejny głos, który krzyczy i to krzyczy dosyć mocno, że oto jesteśmy świadkami marginalizacji multipleksów na rzecz Netflixa i reszty beneficjentów streamingowego tortu.

Co z tymi wzrostami?

Netflix zaprezentował swój raport kwartalny, który prezentuje się imponująco. W Stanach Zjednoczonych streaming z Los Gatos przegonił w liczbie abonentów rodzinę HBO – kablową paczkę kanałów HBO, hybrydowe HBO GO i ciągle niezbyt popularne SVOD HBO NOW. Na świecie Netflix ciągle goni flagową markę Time Warnera, ale brakuje mu już tylko około 30 milionów abonentów, by zaliczyć również ten kamień milowy. Tym samym wizja Reeda Hastingsa, by stać się HBO, zanim HBO stanie się Netflixem, zadaje się coraz mocniej wizualizować.

Obecnie liczba subskrybentów Netflixa oscyluje w okolicach 99 mln. Na dniach będzie to 100 mln. Przychody w pierwszym kwartale 2017 roku wyniosły 2,64 mld dolarów. Co oznacza 35% wzrost rok do roku. Zysk netto to 178 mln dolarów, czyli o 150 mln więcej niż rok temu. Widzowie rozkładają się mniej więcej po równo, jeśli patrzeć na 50,8 mln w Stanach Zjednoczonych i 47,9 mln na świecie. Przyszłość usługi rysuje się wyjątkowo obiecująco, gdyż w skali globalnej jest jeszcze wiele do ugrania.

Co te liczby mają do kin? W zasadzie niewiele. No, może poza tym, że Netflix mocno w siebie inwestuje, dlatego branża filmowa więcej produkuje, więc filmowcy mają więcej pieniędzy na bilety kinowe? Nie wiem, szukam na siłę.

Ja Wam powiem co to jest kino

To trochę tak, jak z piłką nożną. Wszyscy chcą iść na mecz, ale nie wszyscy mogą, więc zostają przed telewizorami. A mimo to stadiony na siebie zarabiają. Tym samym dla widzów są kina – świątyniami popkultury. W mojej opinii właśnie tam filmy ogląda się najlepiej. Poprzez ciągłe inwestycje technologia jest coraz lepsza, więc nasze doznania są mocniejsze. Sieci multipleksów rozbudowują się z każdym rokiem, dlatego szybciej i tłumniej do nich docieramy. To idealne miejsce, gdzie możemy wybrać się ze znajomymi, wyjść na randkę, czy spędzić miło czas z rodziną. Kochamy kino.

Hollywood to wie. Wie też jak się zarabia pieniądze, dlatego ani myśli radykalnie zmieniać zasady gry. Streaming to tylko kolejna z okazji, żeby sprzedać ten sam produkt. Najpierw film zostaje pokazany w kinach na całym świecie, później trafia do VOD i na coraz mniej popularne twarde nośniki. Kolejne są SVOD pokroju Netflixa oraz klasyczna telewizja. Niedługo dojdą do tego cyfrowe wypożyczalnie w których obejrzymy kinowe hity półtora miesiąca po premierze na dużych ekranach – na ten model dystrybucji zgodziły się wszystkie największe hollywoodzkie wytwórnie, poza Disneyem. Co ma sens, gdyż po tym czasie większość produkcji zarabia grosze.

Tutaj wszyscy wygrywają

Czy filmy pokroju Gwiezdnych wojen pojawią się kiedyś w streamingu? Śmiem wierzyć, że tak. Jednak Netflix, Hulu, HBO, czy Amazon produkują filmy nie dlatego, żeby odbić widzów kinom. Chcą zachęcić odbiorców do dodatkowej formy konsumowania treści wideo. Jednak treści takich, których w kinach nie zobaczymy. Produkcjami oryginalnym odróżniają się od bezpośredniej konkurencji, gdzie przykładowo Netflix ma House of Cards, HBO Grę o tron, a Prime Video The Man in the High Castle. Ponadto takie filmy i seriale nie wiążą się z drogimi opłatami licencyjnymi, które trzeba odnawiać. Stąd chociażby inwestycja Netflixa 90 mln dolarów w Bright z Willem Smithem. Czy jednak z tego powodu, że pojawia się nieco droższy film na Netflixie, postanowię nie wyjść z domu przy okazji premiery kolejnego Avengers? Nie. Obejrzę Bright na Netflixie, a Avengers w kinie.

Trzeba pamiętać, że kina nie pozwolą sobie na to, by blockbustery pojawiały się równocześnie i tu, i tu. To jest twarda polityka albo-albo. Albo idziecie w streaming, a my was nie gramy, albo zostajecie u nas, zarabiacie kilkadziesiąt procent wpływów z biletów, a później robicie sobie co chcecie.

Opierając się na liczbach, opierajmy się na liczbach

Powoływanie się na rodzime dane przez Przemysława Pająka kompletnie do mnie nie przemawia, gdyż nie od dziś wiadomo, iż moi rodacy niestety nie wyrobili sobie kultury chodzenia do kina. Taka nasza specyfika, niestety. Chociaż na to mogę jeszcze przymknąć oko. Jednak po – „Szybcy i wściekli” 8 właśnie przynieśli 532 mln dol. przychodu w weekend otwarcia. To wciąż kwoty nieosiągalne dla pojedynczych produkcji serwowanych w serwisach streamingowych, choć najnowszy kwartalny wynik Netfliksa – 2,64 mld dol. przychodu – dowodzi, że to już poważny biznes – zacząłem się zastanawiać, co autor miał na myśli… W końcu pojedyncze produkcje nigdy w SVOD nie zarabiały i z uwagi na specyfikę tego biznesu, zarabiać nie będą. Można najwyżej sprawdzić, jaki udział w odtworzeniach na platformie miała konkretna pozycja i ten procent przypisać do ogólnego przychodu.

Przy ofercie streamingów idącej w tysiące produkcji – nawet przy takim pokracznym przeliczniku – ciężko będzie kiedykolwiek przebić Netflixowi przychody największych kinowych hitów. Wpływy największych blockbusterów wynoszą od kilkuset milionów dolarów do dwóch miliardów. Dlatego sądzę, iż to całe wciąż potrwa jeszcze kilka zmierzchów. Tym bardziej, że widz w kinie nie musi przebierać w czterotysięcznej bazie tytułów, a najwyżej w kilkunastu.

W czasach, gdy prawie połowa widzów kin w Stanach Zjednoczonych subskrybuje Netflix, biznes kinowy rośnie. W roku 2014 przychody do boxoffice’u w USA i Kandzie wyniosły 10,361 mld dolarów. Rok później było to 11,129 mld dolarów. W zeszłym roku 11,377. W ciągu ostatnich dwudziestu lat wpływy do kas zaliczyły zaledwie pięć potknięć. Największym spadkiem było 8,7% w 2005 roku, kiedy to do kas biletowych wpłynęło 8,840 mld dolarów.

Dlatego o kina się nie boję. Nie będzie żadnego zmierzchu. Będą dwa istniejące obok siebie byty. Tylko tyle. A właściwie aż tyle. Dla poważnego kinomana, rozkochanego w sztuce filmowej, jest to wspaniała wiadomość.

Autor: Dariusz Filipek