House of Marley posiada w swojej ofercie tak zwane prawdziwe bezprzewodowe słuchawki. Mam je właśnie w uszach i po tygodniu używania wiem, że bardzo się polubiliśmy.
W sumie to nie wiem, czy słuchawki polubiły mnie. Na pewno ja polubiłem to, w jaki sposób grają. Muszę przyznać, że dość sceptycznie podchodziłem do tego typu sprzętu w ogóle. Taki stan rzeczy miał miejsce, właściwie odkąd zaprezentowane zostały AirPodsy od Apple. Bardzo się ucieszyłem, gdy dostałem informację, że przyjdą do mnie do testów właśnie tego typu słuchawki. Słyszałem bardzo wiele dobrych opinii na temat produktu od Apple i moja ciekawość w końcu miała zostać zaspokojona.
Czekałem na kuriera z niecierpliwością. Całkiem niedawno miałem okazję testować inny produkt od House of Marley i naprawdę przypadł mi do gustu. Był to głośnik bezprzewodowy, którego pełną recenzję znajdziecie poniżej.
Chant Mini – świetny mały głośnik bezprzewodowy House of Marley
Wtedy przekonałem się o tym, w jaki sposób marka House of Marley podchodzi do swojego biznesu. Nie tylko do produktów. Marka jest odpowiedzialna ekologicznie. Z zysków sadzą drzewa, większość komponentów użytych podczas wytwarzania ich sprzętu pochodzi z recyklingu.
Co do jakości wykonania — nie mam żadnych zastrzeżeń. Wszystkie elementy zestawu są idealnie spasowane. Czuć jakość premium.
Dane techniczne
Trochę cyferek. House of Marley Liberate air posiadają następującą specyfikację:
Typ | Douszne |
Przeznaczenie | Mobilne |
Impedancja (Ω) | 16 |
Pasmo przenoszenia (Hz) | 20 Hz do 20 kHz |
Zniekształcenia (%) | <3% przy 1 kHz |
Czułość (dB/V) | 103B +/- 3dB przy 1 kHz |
Rozmiar przetworników: 5,6 mm;
Czułość mikrofonu: -10 dB ± 3db At 1 kHz;
Wersja Bluetooth: 5.0 Zasięg: 10 m;
Bateria: 60 mAh (słuchawki douszne), 500 mAh (futerał);
Żywotność baterii: maks. 9 godzin (32 godziny z futerałem);
Czas ładowania: 2 godziny (słuchawki), 2 godziny (futerał)
Ale to tylko dane na papierze. Nie mówią zbyt wiele o tym produkcie. Uważam jednak, że jest to sprzęt wart rozważania. Najlepszą rekomendacją niech będzie to, że gdybym znowu poszukiwał słuchawek, to typ TWH (True Wireless Headphones) na pewno znalazłby się na liście.
Rzekłbym, że mój związek z Liberate Air była to miłość od pierwszego… włożenia. Jednym z pytań, które mnie nurtowało w kwestii bezprzewodowych pchełek, było to, czy one nie wypadną mi z uszu. W zestawie znalazłem jednak 3 rozmiary silikonowych końcówek, które pozwoliły mi na dopasowanie słuchawek do moich uszu. U mnie dobrze działają te, które były fabrycznie założone. Wkładam, przekręcam i stwierdzam jedno: nie ma bata, żeby wypadły z uszu. Na początku przeprowadziłem dość prosty test trzepania głową, wyglądając przy tym dość dziwnie. Przez dwa tygodnie korzystałem właściwie wyłącznie z tych słuchawek. Ani razu nie zdarzyło mi się, aby wypadły. Przy bieganiu, skakaniu czy zbieganiu po schodach. Nic. Raz poluzowały się, było to podczas ściągania bluzy przez głowę. Jednak nadal nie wypadły.
Do najmniejszych nie należą, jest to zapewne spowodowane między innymi wielkością baterii. Nie zrozumcie mnie źle, nie są duże czy też ciężkie, są w sam raz. Biorąc pod uwagę, że udało mi się wyciągnąć od nich 6,5 godziny grania (na około 20% głośności, ale dlaczego akurat tyle, o tym dowiesz się w dalszej części), a mimo to podczas chowania do pudełka słuchawki zgłaszały jeszcze 20% baterii. Myślę, że katalogowe 9 godzin jest wykonalne. Nie ma się jednak, co oszukiwać – 9 godz. z czymkolwiek wsadzonym do ucha jest według mnie niewykonalne. Po 4,5 godz. zaczynało być coraz mniej komfortowo. Po 6,5 godz. z radością wyciągnąłem je z uszu. To był eksperyment. Ekstremum, właściwie nigdy tak długo nie mam założonych nawet nausznych słuchawek. Przez dwa tygodnie, gdy korzystałem z Liberate Air w normalny sposób, nigdy nie doszedłem do momentu, gdy przestawało być komfortowo.
Z początku dość dziwne było dla mnie to, że wkłada się je do ucha, a następnie przekręca. Dość szybko zacząłem jednak tę czynność wykonywać bezwiednie. Po takim zadokowaniu słuchawek w uchu otrzymujemy bardzo dobrą pasywną redukcję dźwięku. To właśnie dlatego podczas testu baterii wbudowanej w słuchawkę (bo jest jeszcze w pudełku) korzystałem z nich na około 20% mocy. Nie potrzeba więcej. Test odbywał się w biurze, podczas pracy. Openspace. Tłumienie jest tak dobre, że na tych 20% właściwie wcale nie usłyszysz, co mówi do Ciebie ktoś stojący przed Tobą.
Jeśli chodzi o design słuchawek, to z wierzchu znajduje się panel wykonany z bambusa, który jest dotykowy. Lewa słuchawka to wybudzenie asystenta (działa na Androidzie, iOS i… Windowsie), prawa to Play/Pause oraz następny utwór. Nie mamy sterowania głośnością w słuchawkach. Prawda jest jednak taka, że istnieje bardzo niewiele modeli na rynku dających taką funkcję. Reszta słuchawki wykonana jest z czarnego plastiku. Hola, hola! Plastiku tego jednak nie uświadczysz, drogi potencjalny użytkowniku. Jest on schowany pod gumową lub silikonową warstwą. Ciężko stwierdzić, z jakiego konkretnie materiału jest to wykonane. Ciężko mi również powiedzieć, po co to jest, bo da się rzecz łatwo ściągnąć. Jedno wiem jednak na pewno: materiał ten jest miękki i delikatny, dzięki czemu kwestia komfortu wypada bardzo pozytywnie.
Wspomniałem o tym, że wierzch słuchawek wykonany jest z bambusa — swoją drogą to jeden z przewodnich motywów, jeśli chodzi o design marki House of Marley. Bambus, jakby nie patrzeć, jest w dość podobnym odcieniu co moja skóra. Co to ma do rzeczy? Ano, słuchawki pomimo swojego niemałego rozmiaru są chyba niełatwe do zauważenia. Podczas użytkowania niezliczoną ilość razy zdarzało mi się, że ktoś zaczynał do mnie mówić. Nie wiem, ile razy kogoś nie zauważyłem i pomyślał, że go ignoruję. Dopiero gdy wyciągałem słuchawkę z ucha (muzyka automatycznie się nie pauzuje) padało często powtarzane: aaaaa, nie widziałem, że masz słuchawki. Ot, ciekawostka.
Wraz z Sebastianem testowaliśmy już wiele słuchawek. Zdarza nam się też rozmawiać przez telefon. Jeśli chodzi o jakość rozmowy przy użyciu słuchawek, to Sebastian ocenił ja na przyzwoitą. Rozmawiałem z małego pomieszczenia, które powinno generować echo. Był tam również obecny odgłos szumiącej klimatyzacji. Seb potwierdził, że żadnego nie było słychać. To dobrze świadczy o Liberate Air. Uczestniczyłem w nich również w kilku rozmowach konferencyjnych z pracy. Nikt nie narzekał na jakość mojego głosu.
Futerał/Powerbank. Wykonany z solidnego plastiku od dołu i pokryty materiałem od góry. Przepasany paskiem ekoskóry z „klamrą” na środku, na której widnieje sygnet House of Marley. 4 diody sygnalizujące stan baterii futerału, które się wzbudzają podczas poruszenia pudełkiem.
Wewnątrz znajdziemy bambusowy element, w którym znajdują się miejsca na włożenie słuchawek. Ustawiają się w bardzo łatwy sposób dzięki wbudowanemu magnesowi. Słuchawki w futerale prezentują się po prostu ładnie. Design marki na prawdę mi się podoba. Pokrywa powerbanka sprężynuje delikatnie, aby się całkowicie otworzyć. Przy zamknięciu mamy klik dzięki magnesowi zapewniającemu trzymanie powerbanka zamkniętym.
I w tym elemencie znalazłem jeden jedyny minus tego produktu. Ciężko jest otworzyć pudełko jedną ręką. Suma summarum i tak będziemy potrzebowali drugiej ręki, aby włożyć słuchawki (i przekręcić).
A teraz najważniejsza kwestia i jednocześnie największe zaskoczenie. Jakość dźwięku. Muszę się znów do czegoś przyznać. Wyciągając słuchawki z futerału (powerbanka), nie liczyłem na cuda. Swoją drogą parowanie urządzenia jest bajecznie proste, łączymy jedną słuchawkę i jeśli druga jest poza powerbankiem, sama się dołączy. Tyle. Wracając jednak do dźwięku… Nie liczyłem na wiele. Oj, jak bardzo się myliłem. Biorąc pod uwagę pasywne wyciszenie tych słuchawek, muzyka odtwarzana jest na bardzo wysokim poziomie. Nawet czuć bas! Profil, jak to w House of Marley, jest raczej miękki, przyjemny dla ucha soczysty bas. Wokal nie jest zbyt podbity, ale słyszalny bez problemu. Przy maksymalnej głośności dźwięk basu delikatnie traci na jakości. Jednak maksymalna głośność przydać się może na przykład przy ćwiczeniach fizycznych bądź podczas słuchania muzyki na placu budowy. Słuchawki są naprawdę głośne.
Jeśli chodzi o ćwiczenia to słuchawki oznaczone klasą wodoszczelności IP X4. Pot i zachlapania im niestraszne. Jeśli połączymy tę funkcję z wygodą płynącą z ich użytkowania, idealnie nadadzą się do słuchania muzyki przy dowolnej aktywności. Nie będą przeszkadzać w noszeniu okularów, nie zaczepimy o kabel.