Nie jestem specjalnie dobry w strzelanki, ale czasem próbuję swoich sił.

Tylko po to, aby przekonać się, że niespecjalnie mi idzie. Gram za pomocą myszki oraz klawiatury, czasem pada, ale większej różnicy nie czuję. Jak jestem słaby, tak jestem słaby. Dlatego wolę wybierać produkcje, które są nastawione na współpracę. Wtedy wskakuję w drużynę, wybieram jakąś klasę i staram się wspierać moich, często lepiej strzelających, towarzyszy. Gdy przeczytałem garść informacji na temat „Rainbow Six: Extraction”, stwierdziłem, że chyba warto spróbować.

Rainbow Six: Extraction mini recenzja

W końcu jest trochę związana z „Rainbow Six: Siege”. Taktyczną strzelanką oparta na walkach pomiędzy dwoma drużynami graczy. Unikam jej jak ognia, bo nie mam złudzeń, co tego, ile warty byłby mój wkład. Nie chcę denerwować ludzi swoim całkowitym brakiem umiejętności. W przypadku „Rainbow Six: Siege” sprawa ma się trochę inaczej. Gram w jednej drużynie z dwójką innych osób, przeciwko pozaziemskiemu pasożytowi. Przed rozgrywką wybieram postać, jaką będę prowadził i widzę jej specjalną umiejętność, więc nawet jeśli słabo strzelam, to mogę się sprawdzić jako wsparcie.

Subskrybuj DailyWeb na Youtube!

Wyleczyć kogoś, ogłuszyć przeciwników, zeskanować ich lub po prostu wzmocnić fortyfikacje w trakcie obrony celów. „Rainbow Six: Extraction” jest w stanie wymusić kilka strategii oraz wyraźnie zachęcić do tego, aby działać w grupie.

Nie ma sensu się odłączać, trzeba zostać z towarzyszami, bo to zwiększa szanse na zwycięstwo. Warto obserwować pomieszczenie, poruszać się po nim po cichu, oznaczać skrzynki z zasobami. Wcale nie trzeba wpadać do lokacji i strzelać wszystkiego, co akurat drgnęło. Właśnie dlatego uważam, że „Rainbow Six: Extraction” rewelacyjnie sprawdzi się jako produkcja dla trójki znajomych, którzy lubią współpracować i szukają gry, w której można postrzelać. Sesje zawsze składają się z trzech misji, o rosnącym poziomie trudności. Te elementy zostały wykonane świetnie, ale przecież nie tylko one decydują o jakości tytułu.

Podobają mi się ograniczenia dotyczące zasobów, z jakich można korzystać w trakcie misji. Trzeba rozglądać się za amunicją i sprzętem. Same umiejętności specjalne też potrafią zmienić przebieg walki. Dlatego konieczne jest używanie ich z głową, w odpowiednich sytuacjach.

Trochę gorzej jest, gdy człowiek rozejrzy się po pozostałych elementach. „Rainbow Six: Extraction” ma jakieś śladowe ilości fabuły, głównie w formie przerywników oraz kompendium. Sam rozwój postaci budzi moje wątpliwości. Podoba mi się, to, że utraconych operatorów można ratować, mogą być też ranni. Wtedy stają się nieaktywni i trzeba wybrać kogoś innego na kolejną misję. To wymusza konieczność grania różnymi postaciami, wchodzenia w różne role na polu walki. Ale drażni mnie to, że w przypadku zablokowanych postaci, tracę także doświadczenie, które zdobyli. Rozumiem motywacje po stronie game designu.

Taka strata ma mnie zachęcić do wykonania misji lub sprawić, że będę ostrożniejszy na polu walki. Mimo to za każdym razem, gdy taka sytuacja mnie spotykała, czułem olbrzymia demotywację. Rozpoczynałem kolejną sesję jakąś losową postacią i koncentrowałem się tylko na tym, żeby uratować operatora.

W „Rainbow Six: Extraction” brakuje mi elementów, które mocniej związałyby mnie z grą. Jakiegoś fajnego systemu postępów, może chociaż trochę związanego z fabułą. Zawsze uważałem, że to zostało nieźle zrobione w „The Division 2”. Czułem, że odblokowuję nowe rzeczy, przestrzenie do eksploracji oraz wyzwania. Nawet jeśli później okazywały się mocno do siebie zbliżone. „Rainbow Six: Extraction” też korzysta z tego mechanizmu, ale w jakiejś niewielkiej wersji. Tak jakby skoncentrowano się na doświadczeniu współpracy, a zapomniano o dodatkowym wciąganiu graczy.

Dlatego uznaję tę produkcję za niezłego średniaka. Potrafi podnieść ciśnienie, jest w stanie wymusić strategiczne myślenie, ale nie potrafiło mnie przyciągnąć na dłużej.