Nowa Tesla Model 3 to auto, koło którego nie można przejść obojętnie. Teraz perspektywa jego posiadania jest dla mnie bliżej niż kiedykolwiek. Jest jednak jedna rzecz, na liście drobiazgów, która mnie skutecznie odpycha.
Nowa Tesla 3 Highland to auto, które prócz poprawienia wszystkich błędów konstrukcyjnych, ma także sporo zmian, mimo że sama bryła nie zmieniła się mocno. Sporo tego wymieniać, ale w dużym skrócie producent mówi o wymienionej połowie auta w stosunku do poprzednika.
Na mojej liście zalet w nowej wersji, na pewno znajdzie się lepsze wygłuszenie auta. To ten element, którego w aktualnym aucie bardzo mi brakuje. Bo to przekłada się w dużym stopniu na komfort jazdy. Mówi się także o nowym zawieszeniu, które również jest dużo bardziej komfortowe. Z drugiej strony Tesla zrezygnowała ze świateł przeciwmgłowych, tnąc koszta. A lista jest zdecydowanie dłuższa.
Wymana auta – czas na Tesle?
W domu mamy dwa auta, a to dlatego, że mieszkając pod miastem, nie ma innego wyjścia. Jedno z nich stanowi główne auto rodzinne, a drugie jest hothatchem, zabawką ;-) W tym pierwszym kończy się właśnie gwarancja, a ja patrząc na przykładowe naprawy, nie mam odwagi korzystać z niego bez tego małego drobiazgu. Stąd decyzja o jego sprzedaży i wymiany.
W sposób nieoczywisty pojawiła się na horyzoncie Tesla, którą początkowo odrzuciłem, przez to, że przekracza mój budżet. Okazuje się jednak, że jest kilka zmiennych, które tą sytuacje mocno odwracają:
- dofinansowanie z programu Mój Elektryk (nawet 27k PLN)
- koszt paliwa
O ile o pierwszym aspekcie wiedziałem, o tyle drugi zmienił wszystko. Otóż 1000-1200 PLN na paliwo, które wydajemy w domu na paliwo na główne auto, zamienia się na ok. 300-400 PLN płacąc za prąd. Do puli dorzucam dom i fotowoltaikę (na starych zasadach), która w moim przypadku może się przydać, ale nie oszukuje się nawet, że pokryje, chociaż połowę kosztów energii na zasilenie auta, bo jej głównym zadaniem jest kompensowanie kosztów pompy ciepła (i robi to idealnie).
Chciałoby się powiedzieć, że mam scenariusz niemal idealny. Mam kilka obaw przed zakupem Tesli i z pewnością poczekam przynajmniej do stycznia, chociażby żeby sprawidzć jak bardzo podrożeje energia, ale na tle tych istotnych aspektów jest jeden drobiazg, który skutecznie zniechęca mnie do Highlanda:
Kto wymyślił te cholerny sposób obsługi kierunkowskazów w Tesli?
Serio. Cóż to za patologia? Jeśli nie wiecie, to w Tesli Highland zrezygnowano z dźwigni kierunkowskazów i przesunięto je do postaci guzików na kierownicy, zlokalizowanych w jej lewej części. W efekcie włączacie popularne migacze, wciskając przycisk lewą ręką.
Czy aż tak bardzo należało ciąć koszty, by pozbywać się popularnej i bardzo wygodnej dźwigni sygnalizatora zmiany kierunku jazdy? Przecież ten pomysł jest przede wszystkim niewygodny, a idąc dalej za ciosem, powiedziałbym, że i również niebezpieczny. Włączenie kierunkowskazu, podczas gdy kierownica jest w innym kącie niż wyjściowym, jest zwyczajnie karkołomne, a kierownica będzie musiał poświęcić tej prostej czynności więcej uwagi i odciągnąć najpewniej wzrok od drogi. Przykładem niech będą np. ronda.
A może to tylko kwestia nauczenia pamięci mięśniowej i przyzwyczajenia się? Może to nie najlepszy przykład, a tylko nieco zbliżony, ale przesiadając się z japońskich motocyklów, gdzie przełącznik kierunkowskazów był pod prawą dłonią, przesiadłem się na amerykańskie, w których kierunki były po jednej i drugiej stronie. Przyzwyczaiłem się szybko, chociaż pierwsze tygodnie soczyście przeklinałem twórców takiego pomysłu.
Różnica jedna polega tutaj na tym, że w motocyklu kierownica nie kręci się wokół własnej osi. Przeglądając fora i czytając opinie ludzie, zdania wydają się być podzielone na dwa obozy: osób, które krytykują bez wyjątku to rozwiązanie, oraz tych, którzy korzystają z tego rozwiązania, mówią o przyzwyczajeniu, ale także o sytuacjach (ok. 10%), w których to rozwiązanie jest irytujące i karkołomne.
Bardzo podoba mi się podejście projektantów Tesli do tego, jak ograniczają elementy interfejsu, wyglądu, które nie są niezbędne, zastępując je prostszymi rozwiązaniami, bardziej minimalistycznymi. Mam jednak wrażenie, że w tym konkretnym wypadku zostało wylane dziecko wraz z kąpielą i o zgrozo, jestem na tyle zawiedziony, że przez ten jeden drobiazg (i pewnie kilka innych też by się znalazło), zastanawiam się, czy np. jednak nie pójść w model X, w którym będę miał tą cholerną dźwignię kierunkowskazów + trochę więcej miejsca (ale za starszy generacyjnie pojazd).
Na szczęście mam jeszcze chwilę, by się zastanowić, a patrząc na całą sytuację z góry, to powiedziałbym, że to wręcz zabawne, że takie niuanse mogą determinować decyzję zakupową.