comfort games.
Cóż to za twór? Zadaniem takich produkcji jest zrelaksowanie odbiorcy. Żadnego konfliktu pomiędzy graczami, żadnych potrzeb, po prostu eksploracja oparta na wykonywaniu zadań w cyfrowym świecie. Bywa, że te cele są tylko lekko naszkicowanie na mapie zabawy. Zachęcam do zagrania w „Stardew Valley”, które jest wręcz kwintesencją comfort game. Odbiorca może zatopić się w rytm pór roku, zająć się uprawą różnych warzyw i owoców, a potem wpaść w wir ich przetwarzania. Wszystko to zapakowane w przyjemną pixelartową oprawę z sympatyczną ścieżką dźwiękową.
Za „Stardew Valley” stoi jeden człowiek. Eric Barome rozwija tę grę od kilku lat, produkcja miała swoją premierę w 2016 roku. Od tamtej pory pojawiły się różne wariacje na ten temat. Zresztą samo „Stardew Valley” było mocno inspirowane „Harvest Moon”, ale na pewno dzieła Erica Barome’a nie można nazwać bezmyślną kopią. Poza tym ten twórca nie powiedział jeszcze ostatniego słowa! Od 2020 roku pracuje nad „Haunted Chocolatier”, Tytuł ten jest wyraźnie zakorzeniony w mechanikach znanych ze „Stardew Valley”, tylko otoczenie wygląda na trochę mroczniejsze. Chociaż ten, kto wystarczająco długo opiekował się wirtualną farmę, na pewno zderzył się z niejedną tajemnicą tytułowego miasteczka.
To tylko przykład gry wręcz definiującej comfort games. Myślę, że w przypadku „Stardew Valley”, to dopiero zarysowanie powierzchni tego nurtu. Początek wędrówki, która dzisiaj może okazać tak samo relaksująca, jak fascynująca.
Na rynku wciąż jest „Animal Crossing: New Horizons”. Pandemiczna gra, która bardzo przyłożyła się do sprzedaży Switcha. Zresztą uważam, że właśnie okres społecznej izolacji wytworzył silniejsze zainteresowanie produkcjami, które rozładowują stres. Gry PvP, takie, jak na przykład „League of Legends”, trudno nazwać doskonałymi przestrzeniami do rozładowania negatywnych emocji. Chyba że komuś wyjątkowo pomagają przepychanki na czacie. W każdym razie wciąż zastanawiam się nad trwałością comfort games. Czy to tylko chwilowa, postpandemiczna, potrzebą tworzenia mniej stresujących produkcji? A może coś trwalszego, co przekuje się na większą liczbę spokojnych tytułów? Grałem już w „Unpacking”, czyli historię rozpakowywania kartonów. Koszmar przeprowadzki, podany w fascynujący sposób. Rozkładanie rzeczy bardzo mnie relaksowało.
A ostatnio, oczywiście za sprawą Xbox Game Pass, przetestowałem „Little Witch in The Woods”. Ten tytuł jest jeszcze we wczesnym dostępie, w ramach subskrypcji Microsoftu nazywa się to game preview. Wpadłem na kilka błędów, ale jestem przekonany, że gra ma olbrzymi potencjał.
Oczywiście tylko w przypadku, gdy będzie się trzymała swoich fundamentów, które wyraźnie nawiązują do comfort games. Moim zdanie było poznawanie świata, rozwiązywanie zagadek oraz tworzenie eliksirów. Ta ostatnia aktywność jest ciekawa. Wymaga zbierania i przetwarzania materiałów, a potem odpowiedniego ustawienia temperatury kotła i kierunku mieszania. Pomaga w tym rozbudowany podręcznik, który gracz powoli uzupełnia. „Little Witch in Woods” proponuje przyjemną rozgrywkę nastawioną na poszukiwanie nowych magicznych medykamentów do uwarzenia. Nie spodziewałem się, że może mnie tak wciągnąć! W tym zbieraniu, opisywaniu, poznawaniu przepisów i tajemnic, znajduję coś kojącego.
Właśnie takie produkcje stanowią dla mnie doskonały przykład comfort games. Zero presji, żadnych wymuszonych trybów wieloosobowych albo rankingów w stylu KTO WYPRODUKOWAŁ WIĘCEJ MIKSTUR W TYM TYGODNIU.
Po prostu zabawa. Właśnie dlatego to całe comfort games