Cobra Kai sezon 6: część 1 zadebiutował na Netflixie! Nie będę ukrywał, że pomimo pewnej powtarzalności – uwielbiam ten serial. Czy kolejne spotkanie z młodymi karatekami i ich senseiami sprawia nadal dużo frajdy?
Cobra Kai to niezwykle udany powrót do marki Karate Kid. To jest właśnie ta nostalgia, która została dobrze wykorzystana. Miłość do pierwowzoru, interesujący nowi bohaterowie i starzy znajomi. Netflix przejmując serial po YouTube Premium (zrealizował dwie, pierwsze odsłony) udowodnił, że w kinie familijnym bardzo dobrze się czuje.
Mam co prawda poczucie, że autostrada ze starymi bohaterami jest zbyt zatłoczona, bo twórcom brakuje już powoli wielu postaci, które pojawiły się na drugim planie w filmach, co nie zmienia faktu, że ogląda się to świetnie. Rewelacyjna droga Johna Lawrence’a do odkupienia, a antagoniści: John Kreese oraz Terry Silver to bardzo dobrze rozrysowani przeciwnicy. Jednak finał poprzedniej odsłony zakończył się w taki sposób, że trudno było wywnioskować z kim nasi karatecy będą konkurować. Zapraszam do krótkiej recenzji pierwszej części 6. sezonu.
Cobra Kai sezon 6: część 1 – recenzja
To nie jest tak, że jestem leniem lub też nie mam czasu i nie obejrzałem całości. Ten – 6. sezon – jest ostatnim, jednak twórcy postanowili podzielić go na trzy części. Otrzymaliśmy więc tylko 5 odcinków. Kolejne zadebiutują w listopadzie tego roku, a wielki finał czeka nas na początku 2025 roku. Bardzo mi z tego powodu przykro, bo wszystkie epizody obejrzałem na jednym posiedzeniu, co dowodzi tylko jednego – Cobra Kai cały czas ma siłę przyciągania.
Twórcy pomimo – stosunkowo – krótkiego metrażu, zafundowali nam całkiem sporo wątków. W zasadzie w trzy godziny mamy przekazanych dużo treści. Główną osią fabularną jest rywalizacja między dzieciakami z jednego dojo o udział w międzynardowym turnieju karate. Pojedzie tylko sześciu szczęśliwców, a więc trzeba ich wybrać, co oczywiście nie będzie takie proste. Mimo że Johna Lawrence i Daniel LaRusso trzymają sztamę i połączyli siły, to cały czas jest między nimi napięcie, jak i faworyzowanie swoich ulubieńców. Panowie – z lekkim progresem, aczkolwiek – finalnie bez zmian. Ja sam do końca nie wiem, czy oni się lubią, czy współpracują tylko po to, aby zapisać sobie w CV, że byli senesami w najlepszym dojo na świecie.
Starzy znajomi – nowe kłopoty
Powraca również John Kreese, który ukrywa się przed policją i jego starzy znajomi. Już wtedy wiemy z kim podopieczni John Lawrence’a i Daniela LaRusso będą się musieli patyczkować. I to już jest twarda szkoła walki, gdzie „No mercy” krzyczą nawet przez sen. Maksymalnie zdemonizowani na czele z ich trenerem, który nie ma litości nawet dla swojej młodziutkiej wnuczki – jak pokazały nam retrospekcje. Powraca również „duch” Pana Miyagi i jest to dosyć interesujący wątek, bowiem wpływa na bohaterów przez – nie do końca jasne sprawy – z jego przeszłości. Dzieciaki przeżywają kolejne swoje rozterki, wybory, rodzą się nowe przyjaźnie oraz konflikty mniejsze i większe.
Nie chcę za bardzo spojlerować, ale finał tej części dał jedną dramatyczną sytuację i świetny plot-twist. Było to do przewidzenia, tylko nie widzieliśmy, w jaki sposób się to wydarzy. Było mocnym, emocjonalnym akcentem, a twórcy świetnie rozpisali drogę jednej z postaci.
Parę głupotek, ale to nadal kawał serialu o karatekach
Mam jednak wątpliwości, czy John Kreese powinien być na wolności. Z jednej strony się cieszę, że nadal będzie wprowadzał chaos, z drugiej – musimy uwierzyć, że policja jest taka nieporadna. Nie do końca to kupuje. Brakuje tylko Silvera do kompletu. Ponadto – sposób wybierania dzieciaków do teamu, który pojedzie na mistrzostwa – mocno dyskusyjny. W mojej opinii – bez sensu.
Pomimo pewnych mankamentów Cobra Kai ogląda się świetnie. W zasadzie większość nich zauważymy po obejrzeniu całości. Te pięć odcinków daje nam to, w czym serial nigdy nie zawodzi. Walki znów są zrealizowane na bardzo dobrym poziomie, kamera świetnie porusza się po planie, muzyka jest perfekcyjnie dopasowana. Pojedynki emocjonujące, więc o to w tym wszystkim chodzi, prawda? Ja tylko mam nieco poczucie, że znowu oglądam to samo, bo pewne stałe elementy powracają. Rywalizacja między senseiami robi już po prostu nużąca, ale nie sposób tej relacji nie kibicować.
Finał pierwszej części 6. sezonu pobudza apetyt na więcej. Teraz się dopiero zacznie bicie po mordach. Całkiem sprawy zwrot akcji i nowe wyzwania. Dzieciaki nie będą miały łatwo. Nie mogę się doczekać kolejnych odcinków. To jest właśnie jeden z tych seriali, na który zawsze mam ochotę i pomimo paru wad – ogląda się go rewelacyjnie. Ja mam tylko nadzieję, że finał będzie w pełni satysfakcjonujący, ale mam wrażenie, że za Cobra Kai będę bardzo tęsknił.