Przygodówka point’n’click? Mnie zapiszcie od razu! Oto moje wrażenia z „Backbone”.
Setki godzin spędzone w kultowych produkcjach firmy Sierra oraz ukończone „Wacki” powodują, że chętnie sięgam po nowe przygodówki. Chociaż trochę mnie drażni trend opowieści wizualnych. Wiele z nich to zwykłe klikacze napchane dialogami z niezbyt ciekawą opowieścią. Gdy instalowałem „Backbone”, liczyłem, że będę miał okazję pograć w coś łączącego interesującą historię, zagadki oraz eksplorację. Przyznaję, że część z tych potrzeb została spełniona, ale nie jestem w stanie bezwarunkowo polecić tej produkcji.
„Backbone” to specyficzna synteza mrocznego klimatu komiksów autorskich z serii „Baśnie” (oryginalny tytuł „Fables”) z kryminałem czarnym oraz odjechanym weird fiction. W swoim notatniku zapisałem, że pierwsze godziny w „Backbone” przypominały mi narracją „Sokoła maltańskiego” skrzywionego dużą dawką psychotropów. Potem jest trochę gorzej. Trudno mi się pogodzić z tym, że gra zaczyna się świetnie, ma cudowny rytm, a potem zaczyna powoli spadać. Aż w końcu roztrzaskuje się o zwykłe przeklikiwanie dialogów niczym z najgorszej interaktywnej visual novel. Z przykrością stwierdzam, że tytuł zaczynający się jak niezła przygodówka, na końcu przybiera postać słabej chimery.
Ostatnie sceny „Backbone” są najgorsze. A można do nich dotrzeć w ciągu czterech, maksymalnie pięciu godzin. To nie jest długa gra i myślę, że to jedna z jej zalet. Nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby autorzy pozwolili sobie na rozciągniecie niektórych wątków.
Co jest najmocniejszą stroną „Backbone”? W pierwszym odruchu chciałbym napisać, że narracja, ale to nie jest do końca prawda. Otwarcie mamy tu rodem z czarnego kryminału. Główny bohater, ze swoim złamanym życiem i skłonnością do poszukiwania odpowiedzi na dnie butelki, dobrze wpisuje się w ten początek. Jest śledztwo, a potem na horyzoncie pojawia się niepokojąca tajemnica. Następnie wszystko skręca w kierunku dyskusji na temat walki klas w postindustrialnym społeczeństwie, aby zakończyć się w konwencji lekkiej fantastyki naukowej. Jazda bez trzymanki, rollercoaster gatunków, misternie utkany, postmodernistyczny palimpsest?
Nie w realizacji. Na papierze może to i wygląda ciekawie, ale ostatni wątek jest najsłabszy. „Backbone” ma solidny szkielet, któremu zabrakło dobrego wykończenia. Nawet nie ostatnich szlifów, ale porządnego zamknięcia historii.
Za dużo elementów pozostaje otwartych, zbyt wiele jest opowiedziane w dialogach. Zbierane przedmioty niewiele znaczą, zagadek jest jak na lekarstwo. „Backbone” byłoby bardziej angażujące, gdyby zachęcało do większej interakcji, a nie tylko przełączania dialogów. Zabrakło mi także jakiegoś dziennika, w którym prowadzony przeze mnie detektyw zapisywałby informacje. Wtedy ten wirtualny świat lepiej ułożyłby mi się w głowie, a tak tylko pozostawił po sobie wrażenie niedosytu. Bo było za mało zagadek, bo historię często popychałem poprzez klikanie w różne rzeczy, bo wiele dzieje się w dialogach, a ja do nich nie mogłem wrócić…
Nie ukrywam, że przeszedłem grę w jeden wieczór i w sumie nie żałuję tej przygody. Po prostu „Backbone” pozostawiło mnie z doświadczeniem nienasycenia.