Algorytm miłości to kolejny serial CANAL+, który postanowiłem wziąć na swoje barki, obejrzeć i zrecenzować. Podchodziłem do niego ze sporą rezerwą i muszę przyznać jedno – takiej dawki cringu na ekranie nie widziałem już dawno. Czy jest to jednak uzasadniona żenada?
Zaledwie w piątek ruszył serial Prosta sprawa od CANAL+, a tu już kolejna produkcja debiutuje na platformie. Tym razem miałem okazję obejrzeć nie 3 odcinki, a cały sezon, więc moja opinia będzie odnosić się do całości. Tekst niespojlerowy, aczkolwiek pewne zdania będą mogły was naprowadzić, co się dzieje w finałowych odcinkach.
I sprawę trzeba postawić jasno: Algorytm miłości nie jest serialem dla wszystkich. Szczerze mówiąc, gdy skończyłem pierwszy epizod, to nie byłem pewny, czy jestem gotowy na więcej. Musicie bowiem wiedzieć, że 10-odcinkowa produkcja jest parodią miłosnych programów reality-show typu Love Island. To już znak, że na pewno będzie się działo.
Algorytm miłości – recenzja przedpremierowa nowego serialu komediowego od CANAL+
I dzieje się naprawdę dużo. Fabuła jest prosta jak drut. Paru uczestników przybywa do ekskluzywnej willi, aby poznać miłość swojego życia i oczywiście wygrać kupę pieniędzy. Poznamy naprawdę oryginalnych bohaterów, którzy…no mistrzami intelektu to nie są. Trzeba jednak przyznać, że twórcom udało się zebrać na ekranie bardzo oryginalny skład. To bikini show na sterydach. Przygotujcie się na salwy niewybrednych żartów. Ogromna dawka cringu i kiczu będzie nam towarzyszyć przez całe 10 odcinków.
Zanim podejmę się oceny Algorytmu miłości trzeba odpowiedzieć sobie na podstawowe pytanie: do kogo skierowany jest serial? Po pierwsze – na pewno nie do osób, które traktuje życie zbyt serio. Na pewno też nie do widzów, które są turbo-fanami programów reality-show tego typu. Myślę, że Algorytm miłości najbardziej trafi do osób, które telewizje często traktują jako gulity pleasure. Są świadome praw, jakimi rządzą się te programy, a produkcja CANAL+ de facto wyśmiewa te wszystkie miłosne reality-show, gdzie drama goni dramę, a wyzwania opierają się na prostych grach, gdzie często moralność czy przywiązanie do drugiej osoby nie jest istotne.
Algorytm miłości zasila dwóch fenomelnych aktorów: Wojciech Malajkat i Michał Czernecki
I ja się przyznaję – oglądałem Love Island (oczywiście w ramach researchu hehe :) ) oraz Love Never Lies. Cudowne gulity pleasure. Nie śledziłem jakoś mocno, że siadałem przed telewizorem i kibicowałem bohaterom z całych sił. Te programy zawsze leciały „w tle”, chociaż momentami wzbudzały większe moje zainteresowanie. Byłem pełen podziwu dla osób, które biorą udział w takich programach, bo to jednak obdarcie się ze swojej prywatności przed milionową publicznością. To również program, w którym trudno uwierzyć, że nie ma wyreżyserowanych sytuacji i dram między uczestnikami. Z takim nastawieniem – gdy się ogląd Algorytm miłości – można czerpać dużo funu. Love Island miał jeszcze jeden ważny element, który wzbudzał zainteresowanie – fenomenalnego lektora, który nawet nie ukrywał swoich emocji. Sporo szydery, krytyki, ale oczywiście również sympatii wobec uczestników.
Algorytm miłości ma również świetnego narratora. Naszych bohaterów w zabawny sposób punktuje Wojciech Malajkat. Prowadzącym show jest Michał Czernecki. Nie będę nawet ukrywał, że to właśnie ten aktor był głównym powodem, dla którego zacząłem oglądać serial. Pokochałem go za rolę Pana Zbyszka w Emigracji XD i bardzo dobra kreacja w filmie Polowanie. I to bardzo ważna postać w tej produkcji. W przeciwieństwie jednak do prowadzących prawdziwych show – prezenter Algorytmu miłości nawet nie kryje tego, że jest przerażony tym, co widzi. Ledwo trzyma nerwy na wodzy, bo jestem przekonany, że na końcu każdego zdania chciałby dodać słówko: „debilu”. To on będąc twarzą programu – dla widzów mógłby być pogodnym człowiekiem, jednak za kulisami widzimy, jak wiele to go wszystko kosztuje i jak wiele frustracji w nim buzuje. Michał Czernecki jest fenomenalny w tej roli. Wzbudza radość, smutek, ale miejscami też złość oraz współczucie.
Content Algorytm miłości to taka dawka cringu, na którą nie każdy będzie gotowy
Przede wszystkim jednak – to właśnie uczestnicy dostarczają nam contentu. I jest to content bardzo specyficzny. Żarty są bardziej cringowe niż dowcipy Michała z The Office, postaci co prawda barwne, ale trudno się z nimi polubić. Przynajmniej na początku. Z biegiem czasu my też bardziej lubimy serial. Przyznaje – początki były trudne, ale gdy pojąłem jakie treści pod zasłoną żenujących żartów i sytuacji chcą przemycić twórcy, to zacząłem czerpać przyjemność z seansu.
Między wierszami da się odczytać wiele krytyki wobec programów tego typu. To iluzja prawdziwego życia, udawanie i dostarczanie contentu najniższego sortu. To również poruszona kwestia na temat osób występujących w takich programach. Dostanie się wszystkim trenerom personalnym, zawodnikom FAME MMA, dużym dzieciom z bogatych rodzin, ale też szarym myszkom, szowinistom, feministom i aktywistkom.
Algorytm miłości nie bierze jeńców i w zasadzie uderza w nas – widzów. Niemalże pyta się nas, czy mamy świadomość, że to, co oglądamy – nie jest do końca prawdą i dochodzi do ustawionych sytuacji? Wszystko wyolbrzymione i bardzo karykaturalne, ale ta parodia okraszona dużą dawką satyry świetnie się sprawdza.
Do kogo jest skierowany Algorytm miłości?
Algorytm miłości nie jest serialem idealnym, bo osobiście wolałbym, aby liczba odcinków była krótsza, ale finalnie serial mnie bawił. Może mam specyficzne poczucie humoru, a może po prostu umiem czytać język filmowy i w jakim celu wprowadzona żenada ma być wartością dodaną? I w jakiś taki magiczny sposób bohaterowie, z którymi na początku się nie lubimy i nic nas nie łączy, okazują się… spoko mordeczkami? Oczywiście nie wszyscy, ale pod koniec poczułem nieco vibe prawdziwego serialu reality-show i miałem swoich ulubieńców. Wielu z nich przechodzi pewne przemiany, ściąga maski i to jest kolejny komentarz. Jak często oceniamy ludzi przez pryzmat stereotypów czy osobistych animozji związanych z danymi cechami i wyglądem człowieka?
Filmy dzieciństwa – sensacje lat 90. Nostalgiczny ranking TOP-10
Algorytm miłości na pewno podzieli publiczność. Jedni odnajdą się w tej parodii, dla drugich będzie to festiwali żenady i głupich bohaterów. Żadnych pozytywów, zero wartości dodanej. Między dowcipem o penisie, a uprawianiu seksu z matką swojej dziewczyny jednak siedzi taki mały chochlik. Ten chochlik rzuca w widza kolejnym odniesieniem do rzeczywistości. To niewybredna satyra, w którą wszedłem jak dzik w poziomki. Jest to co prawda nieco zbyt długi seans i ma czasem spadki tempa, ale finalnie – CANAL+ znowu się udało zrealizować serial, który już na samym starcie mógłbym zaliczyć glebę. Jednak idzie twardo, ma gdzieś konwenanse, emanuje cringem na każdym kroku. Jest to jednak żenada całkowicie uzasadniona. Tylko nie każdemu taka forma będzie pasować, jednak polecam spróbować. To tylko 20 minut wyjętych z życia.
Cały sezon Algorytm miłości, liczący 10 odcinków debiutuje na CANAL+ online już jutro – 22 maja 2024 roku.