Od paru dni w internecie aż huczy od aplikacji o dźwięcznej nazwie – Beme. Czym jest Beme? Na to pytanie postaram się zaraz odpowiedzieć, ale w przypadku tej aplikacji znacznie ważniejsze jest kto jest autorem/pomysłodawcą aplikacji.
Casey Neistat
Jeden z najpopularniejszych vlogerów na świecie, ale przede wszystkim filmowiec. Filmowiec z wieloletnim doświadczeniem i mnóstwem dobrych kreacji. Jeżeli go nie kojarzysz z imienia i nazwiska to na pewno widziałeś jego pomysł na kampanię reklamową filmu „Sekretne życie Waltera Mitty” w której to Casey po otrzymaniu sporego hajsu od 20th Century Fox postanowił wydać całość budżetu reklamowego (~100.000 zł) na pomoc ofiarom tajfunu Haiyan na Filipinach. Materiał do wglądu tutaj. Było tego wiele więcej.
Z czysto komercyjnych realizacji – polecam reklamę dla Mercedesa, o którego konszaktach z pisarzem Szczepanem Twardochem pisałem niedawno. Obecnie Casey jest identyfikowany przede wszystkim z jego rewelacyjnym dziennikiem w postaci vloga, który już nawet nasze lokalne gwiazdki próbują kserować (Krzysztof Gonciarz – ten od „Zapytaj Beczkę”). Tyle o pomysłodawcy aplikacji.
Beme
Zgrzeszyłbym nie wspominając o współpracowniku Caseya. Matt Hackett, bo o nim mowa, odpowiedzialny był tak naprawdę za większość „brudnej roboty”, czyli developerkę, makiety, propotypy i inne chwytliwe, modne słowa. Przejdźmy jednak do Beme. Beme to aplikacja, która na pierwszy rzut oka bardzo mocno może się kojarzyć ze Snapchatem. Dlaczego? W Beme dzielimy się czterosekundowymi filmikami bez ich uprzedniego podglądu czy możliwości edycji. Raz obejrzany film znika na zawsze w otchłani internetu i świata mobile.
Brzmi znajomo? Fakt. Pierwszą różnicą jest możliwość przesłania reakcji na odtworzony materiał – w trakcie oglądania „beme’a” klikamy w prawy górny róg, gdzie widzimy się dzięki przedniej kamerze naszego aparatu i jednym kliknięciem wysyłamy nasze mini selfie do autora materiału, który właśnie oglądneliśmy. Jest plan, by owe selfie zamienić w takie same, czterosekundowe filmiki jak „główne beme’y”.
Co jeszcze? Sugestie. Beme podpowiada nam kogo warto obserwować i kim dla nas jest – dalekim znajomym, totalnym obcym itp. Póki co aplikacja jest pod wieloma względami niedopracowana, a do 24.07 dołączyć można było do grona użytkowników tylko po podaniu kodu, który z kolei mogliśmy otrzymać od kogoś, kto ma już czynny profil. Podobnie było z tym biało-czarnym serwisem, co miał zdetronizować facebooka, ale nie ma co złowrożyć. Bez kodu mogłeś pobrać aplikację (póki co tylko na iOS, dla „Sebastianów”) i… W sumie to tyle. Teraz, dzięki mnie, możecie przetestować w pełni funkcjonalną aplikację. Jak? Mam kody. IRIS, CASEY, PLEASE. Do wyboru, do koloru. Zapomniałym o najważniejszym…
Rewolucja
To co najbardziej wyróżnia Beme na tle innych aplikacji do publicznego dzielenia się swoim życiem to sposób kręcenia. Piszę to trochę na wyrost, bo rewolucji w tym nie widzę, no ale faktycznie – jest nieco inaczej. W Beme nagrywanie włącza się w momencie, w którym czujnik światła wykryje totalną ciemność. Pisząc jednak nieco bardziej ckliwie – filmujemy prosto z serca, przyciskając telefon do klatki piersiowej jak na zdjęciu powyżej. Kręcimy tylną kamerą, więc jakość będzie w porządku i nieco trudniej o selfie. Co jest dużym plusem według mnie, bo ile można. Oczywiście pierwsi użytkownicy Beme’a i na to znaleźli sposób – nie będę opisywać jaki, bo jest to zbyt proste, a wierzę w inteligencję i wyobraźnię moich czytelników.
Casey argumentuje wyższość Beme’a nad konkurencją… Szczerością. Brak możliwości podglądu przed wysłaniem materiału czy edycji lub dodania filtrów na pewno wpływa poniekąd na szczerość przekazu. Czy to dobrze? Chyba tak. Osobiście, pomimo sporego luzu i bycia niedojrzałym jak na swój wiek, nie potrafiłem się przekonać do aplikacji w stylu Snapchata. Z resztą chyba nie tylko ja, biorąc pod uwagę wszelakie sondaże na temat średniej wieku użytkowników Snapchata. Jednym słowem – gimnazjum. Czy z Beme będzie inaczej? Być może…
Promocja inaczej
Casey jako vloger z koneksjami, do promocji swojego produktu wybrał największych influencerów w USA. Mamy wśród nich największe gwiazdy Vine’a, instagrama i YouTube’a, które aktywnie wysyłają swoje beme’y w świat. Jest słynny Jerome Jarre z Vine’a o którym w Polsce było głośno za sprawą materiału na YT, w którym to Jerome odrzuca milionowy kontrakt reklamowy. Jerome’a możemy zobaczyć w paru ostatniach vlogach Caseya, jak i pozostałych influencerów: Andrew Bachelor (KingBach), Ben Brown, Louis Cole (FunForLouis) itp. To tak jakby wziąć u nas Gimpera, Abstrachujów, Jessicę Mercedes, Maffashion i resztę, tylko w znacznie mniej żenującej formie i z materiałami lepszej jakości i powierzyć im promocję naszej aplikacji.
Pomysł genialny, gdyby właśnie nie jakość wypowiedzi i inteligencja wspomnianych osobników. Ale kto wie – może za dekadę, czy dwie, gdy obecne gwiazdy przewertują słownik języka polskiego i spędzą kilkaset godzin na indywidualnych spotkaniach z logopedą, lub gdy nowe, (oby) mądrzejsze pokolenie weźmie się za internety, będzie miało to sens. Pożyjemy, zobaczymy.
Autor: Bartosz Andrzejewski